Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ofiary sowieckich wyzwolicieli

Szymon Spandowski
Szymon Spandowski
- Proces oczyszczania od Niemców zachodnich ziem Rzeczypospolitej zbliża się ku końcowi. Wojska radzieckie posuwając się brzegiem Wisły zajęły Toruń. Błyskawiczne tempo radzieckiego natarcia przeszkodziło Niemcom w zniszczeniu miasta - mówi lektor Polskiej Kroniki Filmowej w historycznym materiale, który można zobaczyć w Internecie.

- Proces oczyszczania od Niemców zachodnich ziem Rzeczypospolitej zbliża się ku końcowi. Wojska radzieckie posuwając się brzegiem Wisły zajęły Toruń. Błyskawiczne tempo radzieckiego natarcia przeszkodziło Niemcom w zniszczeniu miasta - mówi lektor Polskiej Kroniki Filmowej w historycznym materiale, który można zobaczyć w Internecie. - Przez pięć lat był Toruń widownią niesłychanego w dziejach terroru antypolskiego. Ludność polską masowo wysyłano do obozów koncentracyjnych i rugowano z miasta w sposób bezwzględny i okrutny.

<!** Image 3 align=none alt="Image 205319" sub="Po zajęciu Torunia przez Sowietów Ratusz Staromiejski został ogrodzony i zamieniony w szpital polowy. Zdjęcie przedstawia przekazanie zdewastowanego obiektu Polakom.[ FOT. Alojzy Czarnecki, ze zbiorów archiwum państwowego w Toruniu]">

Czasu przeszłego lektor używa niesłusznie, bo terror i bezwzględne rugowanie wraz z odejściem Niemców się nie zakończyły. W Toruniu masowe aresztowania ocalałych z pożogi wojennej Polaków rozpoczęły się już dzień po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną. Na całym Pomorzu nowy okupant zesłał na katorgę blisko 18 tysięcy polskich mieszkańców.

- Dziadek, były powstaniec wielkopolski, bardzo się cieszył z końca wojny - wspomina Marcelego Mittelstaedta były burmistrz Chełmna, Piotr Mittelstaedt. - Babcia opowiadała, że podczas okupacji cudem uniknął rozstrzelania. W 1945 roku wywiesił więc biało-czerwoną flagę i poszedł nad Wisłę, skąd miało przyjść wojsko. Szybko jednak stamtąd wrócił wołając, by chować flagi, bo tych, którzy mają w oknach biało-czerwone, wywożą na Syberię.

Wywozili, ale z innych powodów. Funkcjonariuszy NKWD, którzy niebawem wpadli do mieszkania Mittelstaedtów, bardziej interesował fakt, że przed wojną pan Marceli był kupcem, no i nosił obco brzmiące nazwisko. Ciąg dalszy był dość typowy - zamiast słynnych kibitek, bydlęce wagony, znak postępu technicznego na wschodzie, a później niewolnicza praca, głód. No i śmierć.

- Dziadek wrócił w 1947 roku, był wyczerpany, ważył 40 kilogramów i długo przyzwyczajał się do jedzenia - dodaje Piotr Mittelstaedt. - Wspominał innych mieszkańców Chełmna, którzy na jego oczach ginęli. W opowieściach pojawiał się m.in. jeden ze znajomych, Chmielewski, któremu dziadek podkładał słomę pod głowę, gdy ten umierał.

<!** reklama>

Jan Chmielewski był przed wojną chełmińskim urzędnikiem bankowym. Oprawcy zgarnęli go tuż po wyzwoleniu, gdy próbował wstawić się za swoim sąsiadem, inżynierem Henrykiem Przykuckim, do którego drzwi NKWD załomotało wcześniej. Zesłańcy z Chełmna trafili pod Moskwę i kopali torf. Jana Chmielewskiego wykończył tam tyfus.

- Razem z mamą przez dwa lata modliliśmy się o powrót taty, nic o nim nie wiedząc - wspomina Krystyna Chmielewska. - Dopiero od pana Mittelstaedta dowiedzieliśmy się, że ojciec nie żyje.

W bydlęcych wagonach

- Sowieci zatrzymali wtedy na Pomorzu kilkadziesiąt tysięcy osób, na zesłanie wywieźli jakieś 18 tysięcy samej ludności polskiej, bo, poza Polakami, ofiarami represji byli też pomorscy Niemcy - mówi profesor Mirosław Golon, historyk z UMK i dyrektor gdańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. - Akcja była zakrojona na bardzo szeroką skalę, zatrzymanych kierowano do obozów zbiorczych w Działdowie i Ciechanowie, a później również, po zajęciu miasta, w Grudziądzu. Następnie wysyłano ich do ośrodków przemysłowych we wschodniej Ukrainie, do uralskich zakładów i lasów, pod Moskwę albo na zachód Syberii, dokąd trafiło wielu mieszkańców Torunia.

Na początku 1945 roku z samego Torunia wywieziono na wschód około 700 osób. Na zesłaniu zginęło 233 mieszkańców miasta. Polując na Pomorzan, oprawcy brali pod uwagę ich przedwojenną przeszłość, bywało też, że po prostu zgarniali mieszkańców kolejnych kamienic.

- Do nas przyszli tuż po zajęciu miasta - wspomina Eugenia Grunwald, zimą 1945 roku zatrzymana wraz z mamą i starszą siostrą w Wąbrzeźnie. - Dwóch Rosjan i jeden chłopak miejscowy, pewnie z milicji. Powiedzieli, że mamy pójść z nimi, by wymienić dokumenty, ponieważ tych, które posiadaliśmy, niemieckich, nikt już nie odczyta. Poszliśmy więc w ten piękny słoneczny dzień, zostawiając w domu dwie nieletnie siostry. Mamę widziałam wtedy po raz ostatni.

Nasza rozmówczyni została najpierw uwięziona w magazynie w Wąbrzeźnie, do którego kolejno trafiali jej sąsiedzi. Resztę uwięzionej rodziny „wyzwoliciele” popędzili natomiast pieszo do Chełmna i wywieźli pod Moskwę. - Ciężarówkami przetransportowali nas do Ciechanowa, gdzie było strasznie brudno - dodaje pani Eugenia. - Zapędzili na dworzec i załadowali do bydlęcych wagonów. Jechaliśmy strasznie długo. Po sześciu tygodniach, w Wielkanoc 24 marca 1945 roku dotarliśmy do obozu w Zagłębiu Donieckim na Ukrainie. Od razu zapędzono nas do pracy w kopalni antracytu.

Poza Polakami, w nieludzkich warunkach minerały wydobywali tam też Niemcy - jeńcy wojenni i wysiedleńcy, Włosi - pewnie wzięci do niewoli, i kilku Anglików. Skąd się ci ostatni tam wzięli, nie wiadomo. Mężczyźni, kobiety i dzieci.

- My, Polacy, jakoś sobie radziliśmy, bo mieliśmy nadzieję na powrót - zaznacza Eugenia Grunwald. - Niemcy tej nadziei nie mieli i umierali. Masowo.

Do pracy w kopalni na dalekiej Ukrainie zmuszany był każdy, choćby pewna Mazurka zesłana tam z piątką dzieci. Wszyscy zmarli. Na nieludzkiej ziemi śmierć miała chyba jednak całkiem ludzkie oblicze. Cóż bowiem mieli począć ci, którym udało się mimo wszystko ocaleć? Przykładem może tu być pewien mieszkaniec Brodnicy, jedyny ze swojej rodziny, który przeżył, zesłany w dzieciństwie na tyle wczesnym, że prócz zimna i wydobywanego antracytu niczego innego nie zapamiętał. Przyjechał kiedyś do Torunia zadając pytania, na które po kilku dziesiątkach lat nie można było odpowiedzieć.

- Umarł i do końca chyba nie dowiedział się, kim był - mówi Eugenia Grunwald, która przez niemal rok, odziana w płaszcz, w którym zimą 1945 roku wyszła ze swojego domu w Wąbrzeźnie, harowała w sowieckiej kopalni. Razem z nią antracyt wydobywała koleżanka, zgarnięta przez NKWD na wąbrzeskiej ulicy, gdy wracała z piekarni. Eugenia Grunwald i Halina Filarecka wróciły w rodzinne strony w 1946 roku. Pociąg, którym były transportowane, tym razem na zachód Polski, zatrzymał się w pewnym momencie w Toruniu na Kluczykach.

- Gdy zobaczyłyśmy, gdzie jesteśmy, uciekłyśmy - opowiada pani Eugenia. - Ja poszłam do swojej rodziny przy ulicy Mickiewicza, a koleżanka do swoich bliskich, mieszkających przy Grudziądzkiej.

Wywozili dosłownie wszystko...

Na łapankach i wywózkach ludzi nowi gospodarze pomorskich ziem jednak nie poprzestali. Wspominając tamte czasy nie można zapomnieć o zajętych i zdewastowanych obiektach - chociażby o widocznym na zdjęciach, zamienionym przez wojska radzieckie na szpital polowy Ratuszu Staromiejskim. O skali rabunków może świadczyć chociażby fakt, że w czasie bardzo trudnej dla mieszkańców wyniszczonych wojną ziem wiosny 1945 roku z samych tylko młynów na Mokrem w Toruniu Rosjanie wywieźli w dwóch transportach w sumie 46 wagonów sprzętu. Wywozili wszystko, co tylko wywieźć się dało. Maszyny trzeba więc było później ściągać z podobnego obiektu gdzieś pod Szczecinem...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska