Piekło w niemieckich zakładach mięsnych. Polacy Polakom
Pranie ubrań roboczych: 48 euro. Szkolenie BHP: 30 euro. „Opłata” za wypowiedzenie umowy o pracę przed upływem pół roku: 100 euro. Kara za nieusprawiedliwione opuszczenie jednego dnia pracy: 100 euro. Kaucja za zgubienie karty magnetycznej: 100 euro. Kaucja za zgubienie kluczyka do szafki roboczej: 100 euro. Długo można by jeszcze wymieniać...
Pod koniec lutego Paweł się rozchorował. - Co tu kryć... Chodziłem po prostu głodny. Czekałem na przelew z Polski. Poszedłem do lekarza, ale nie miałem pieniędzy, aby wykupić recepty - zwierza się mężczyzna.
Polski „kapo” ze złego snu
Są ludzie, którzy w tych mięsnych zakładach czują się wyśmienicie. To Polacy na stanowiskach brygadzistów czy kierowników, którzy poznali (i współtworzyli) mechanizmy rządzące tym światem.
- Krzyczą, bluzgają, wyżywają się na innych Polakach, którzy są zwykłymi pracownikami. Chętnie wlepiają kary. Długo by opowiadać, czego doświadczyłem, co widziałem i słyszałem. Gdy chory dogorywałem w łóżku, jeszcze na L4, usłyszałem, że mam wracać do pracy albo wypie...ć do Polski - wspomina Paweł.
„Kapo” - tak się o nich mówi w zakładach. O niemieckich przełożonych i pracodawcy generalnie złych słów się nie słyszy. „Nigdy ze strony Niemca nie spotkało mnie tam nic złego, niemiłego” - powtarza łodzianin. Trudno jednak uwierzyć, by od lat przełożeni nie mieli świadomości tego, w jaki sposób trzyma się w ryzych ich zespół roboczy.
CZYTAJ DALEJ >>>>>
Czytaj także: Tak wygląda Kujawsko-Pomorskie w czasach zarazy!
Zobacz także: Test na koronawirusa. Sprawdź czy spełniasz kryteria, aby go robić! Oto wytyczne GIS