Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podsumowujemy sezon żużlowców Apatora. Cel wykonany, niedosyt wśród juniorów [komentarz]

Piotr Bednarczyk
Piotr Bednarczyk
Sławomir Kowalski
Podsumowanie zakończonego sezonu w jakimkolwiek klubie i jakiejkolwiek dyscyplinie na kilkadziesiąt godzin po ostatnim meczu bywa ryzykowne. Bo pod wpływem emocji można kogoś skrzywdzić w przypadku jakiegoś słabego występu na sam koniec albo niepotrzebnie pochwalić, gdy zakończył występy z przytupem, a wcześniej zawodził na całego. Mimo wszystko jednak podejmę się oceny żużlowców eWinner Apatora Toruń w sezonie 2021.

A ci, przypominam, rundę zasadniczą zakończyli na szóstym miejscu, z dorobkiem dziewięciu punktów i główne zadanie wykonali. Czyli utrzymali się w PGE Ekstralidze. Ich bilans to zwycięstwo i remis z GKM-em Grudziądz oraz po jednej wygranej z Falubazem Zielona Góra i bardzo mocno osłabioną Stalą Gorzów. A do tego dwa bonusy z dwójką wymienionych na początku. Poza tym - komplet porażek.

I jak to ocenić? Myślę, że najsprawiedliwiej byłoby zauważyć, że cel został wykonany. Od początku nawet średnio znający się na żużlu kibic wiedział, że trzy drużyny, czyli Apator, GKM i Falubaz znacznie odstają od pozostałej piątki. Apator, jako beniaminek, był w trudnej sytuacji, bo musiał oprzeć się w sporej części na pierwszoligowym składzie. A ponieważ finansowo odbiegał od czasów, gdy właścicielem był Roman Karkosik, na jakiekolwiek hitowe transfery, zwłaszcza przy marnej podaży liderów, trudno było liczyć. Zrobił więc, co mógł - pozyskał najbardziej wartościowego zawodnika U24, czyli Roberta Lamberta, ściągnął do domu Pawła Przedpełskiego oraz zakontraktował dwóch utalentowanych juniorów - Karola Żupińskiego i Krzysztofa Lewandowskiego. I z takimi szablami ruszył nie na podbój, ale raczej na obronę PGE Ekstraligi. I to mu się udało bez większych nerwów, jak na przykład w Grudziądzu.

Być może sprzymierzeńcem torunian był terminarz. Dość szybko bowiem rozegrał na swoim torze dwa arcyważne mecze z Falubazem i GKM-em i je wygrał - w takich rozmiarach, że realnie mógł liczyć dodatkowo na punkty bonusowe w rewanżach. I to był klucz do zrealizowania celu. A przede wszystkim dawało to spokój - nie jak w kilku sezonach w Ekstralidze, w której przegrywaliśmy na starcie kilka meczów i jeździliśmy później za każdym razem z nożem na gardle.

Nieco zwiększyły oczekiwanie honorowe, początkowo, porażki na wyjazdach. Zwłaszcza ta niewielka w Lesznie z Unią, ale też i ta we Wrocławiu nie kompromitująca.

Później jednak nastąpił okres dużej niemocy. Po zwycięstwie z GKM-em w czwartej kolejce było - delikatnie mówiąc - słabo. Nawet jeśli ostatecznie torunianie nie przegrywali na wyjazdach (Lublin, Gorzów) bardzo wysoko, to jednak mecze nie trzymały w napięciu, bo rezultat był przesądzony dosyć szybko. I dopiero jakieś podwójne zwycięstwa w drugich fazach meczów ratowały wynik, ale już nie przynosiły punktów. No i przyszły spotkania u siebie, przegrane z Włókniarzem Częstochowa, Spartą Wrocław, Unią Leszno i Motorem Lublin. A w „międzyczasie” porażka w Zielonej Górze i remis w Grudziądzu, dość szczęśliwy dla naszej drużyny. Wystarczyłoby, żeby w tym ostatnim spotkaniu nie gwizdnął się niewiele przed metą Denis Zieliński i GKM by to wygrał. Generalnie nie był to dobry okres dla naszej drużyny. I nawet zwycięstwa ze Stalą Gorzów na koniec nie traktuję jako jakiegoś wielkiego sukcesu. Bo przecież rywale jechali bez dwóch czołowych seniorów. A przy takim osłabieniu każdy zespół, nawet stosując przepis o zastępstwie zawodnika, byłby w arcytrudnej sytuacji. Zwłaszcza na wyjeździe.

Warto przeczytać

Moim zdaniem trener Tomasz Bajerski oraz działacze powinni sobie zadać podstawowe pytanie - dlaczego drużyna po niezłym początku jeździła coraz gorzej? Bo tak, niestety, było.

W drugiej połówce sezonu spuścił z tonu Jack Holder. A miał to być lider drużyny. Często w jego miejsce wchodził Paweł Przedpełski. Zaliczył całkiem dobry sezon (indywidualnie też, na czele z awansem do cyklu Grand Prix), choć w sporej części lepszych drużyn byłby raczej zawodnikiem drugiej linii. Chris Holder udowodnił, że polska ekstraliga, po jego wypadku w 2013 roku odjechała mu i chyba dostał za dużo szans, bo liderów rywali nie był w stanie pokonać wcale. Adrian Miedziński, nieraz chyba zbyt ostro oceniany, lepsze występy przeplatał gorszymi. Nieźle za to wypadł Robert Lambert.

Najgorzej za to wyglądała postawa młodzieży. Zarówno Krzysztof Lewandowski, jak i Karol Żupiński, zrobili krok wstecz. O innych zawodnikach nie ma co wspominać, bo nie zaistnieli. Lewandowski lepiej prezentował się w swoich pierwszych profesjonalnych startach na początku sezonu niż pod koniec. Żupiński to z kolei zupełna tragedia. On ma większe doświadczenie, jeszcze w ubiegłym sezonie, w barwach Wybrzeża, potrafił wygrać dwa biegi na Motoarenie. A dzisiaj? Został mianowany „następcą Bogdanowicza”. I to jest największa przegrana tego sezonu. Choć - powtarzam - sezonu zakończonego wykonaniem zadania.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska