Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Policja, czyli fabryka bogatych emerytów

Szymon Spandowski fot. www.dariuszloranty.cba.pl
Stał się Pan znany jako negocjator policyjny, jednak patrząc przez pryzmat różnych Pana wypowiedzi publicznych, widzę raczej reformatora służb mundurowych...

Z DARIUSZEM LORANTYM, negocjatorem policyjnym, ekspertem Wydziału ds. Terroru Kryminalnego i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji w Warszawie, rozmawiamy o tym, jaka polska policja jest oraz o tym, jaka być powinna.

<!** Image 2 align=right alt="Image 188140" >Stał się Pan znany jako negocjator policyjny, jednak patrząc przez pryzmat różnych Pana wypowiedzi publicznych, widzę raczej reformatora służb mundurowych...

Reforma to za dużo powiedziane, ja miałem po prostu kilka pomysłów, dotyczących zmian w systemie organizacji. Te, które podczas pracy w policji starałem się wprowadzić, były niewielkie - proporcjonalne do rangi stanowiska, które zajmowałem, a że nie byłem żadnym komendantem, lecz tylko ekspertem i kierownikiem negocjatorów w komendzie stołecznej, chciałem zreorganizować tę działkę, czyli sposób funkcjonowania negocjatorów policyjnych oraz jednostek antyterrorystycznych. Czy pan wie, że pod względem liczby antyterrorystów Polska jest w Europie absolutnym liderem? Swoje jednostki mają Straż Graniczna, Biuro Ochrony Rządu, Centralne Biuro Śledcze, Straż Ochrony Kolei, CBA, ABW i wszystkie inne służby, każda komenda wojewódzka policji. Do tego dochodzi jeszcze oddział centralny, a także próby organizowania takich jednostek w strażach miejskich. Tymczasem centralna policja amerykańska ma 55 takich etatów.

Słucham?!

Powtórzę, FBI ma dla swoich komandosów 55 etatów, ale, jak słyszałem będąc tam na szkoleniach, wszystkie nie są obsadzone. Aha, żeby było bardziej wesoło, ci agenci działają na całym świecie... I to wystarcza. Amerykanie, mądry naród, nie płacą za utrzymanie i ciągłe szkolenia ludzi, którzy wykonują jedną akcję w miesiącu, nie stać ich na to. Komandos jest bardzo kosztowny. Słynne SWAT-y, czyli jednostki o podwyższonej sprawności bojowej, w mniejszych miastach składają się z policjantów, którzy na co dzień wykonują inne czynności i w razie potrzeby są do tej jednostki oddelegowywani. Stała jednostka SWAT działa na przykład w Nowym Jorku, ale w mieście, które liczy kilkanaście milionów mieszkańców, nie narzeka na bezczynność. Poza tym podlega miejscowemu magistratowi.

Co u nas byłoby nie do pomyślenia...

Właśnie i to jest kolejna kwestia warta zmiany. Policja na całym świecie dzieli się na dwa podstawowe rodzaje: kryminalną i policję prewencji. Ta pierwsza, choćby dla uniknięcia pokus korupcyjnych, musi być centralna. Policja prewencji, czyli mundurowa policja porządku publicznego, odstraszająca przestępców, w krajach Europy jest na ogół podporządkowana władzom lokalnym. To jest standard, z którego zadowoleni są zarówno funkcjonariusze, jak i ochraniani przez nich mieszkańcy. W jaki sposób? Proszę sprawdzić, jakie sumy przeznaczone na policję płyną rocznie z kasy miejskiej Torunia czy Bydgoszczy. Ja znam przykład Warszawy i mogę zaręczyć, że były to ogromne pieniądze. Żaden samorząd nie ma jednak legalnego wpływu na ich wykorzystanie.

<!** reklama>To chyba dobrze, bo być może wtedy wpływ samorządowców na policję byłby niezdrowy?

Wcale nie. Obowiązujący dziś system finansowania jest patologiczny. Nie ma kontroli, nie ma jasnych reguł. Nie potrafię więc zrozumieć głupoty naszych radnych samorządowych, którzy na przykład przekazują komendantowi policji pieniądze na nagrody, ale nie sprawdzają sposobu ich rozdawania. Komendant dzieli je więc sam, a przecież można by było zorganizować chociażby konkurs na najlepszego dzielnicowego, najbardziej skuteczną interwencję... itp.

Słusznie, ale mimo wszystko upieram się przy tym, że zbyt bliska przyjaźń lokalnych polityków z policją nie wyjdzie nam na zdrowie. Szczególnie wtedy, gdy, jak Pan mówił, w grę wchodzą duże pieniądze.

Ewentualnej patologii przeciwdziałałbym bardzo sztywnymi przepisami oraz centralną jednostką kontrolną. Powiedziałem już, że na Zachodzie powiązanie lokalnej policji z samorządem jest czymś normalnym. Załóżmy, że w wyborach głosował pan na jakiegoś Iksińskiego, który obiecał, że jeśli zostanie burmistrzem bądź prezydentem miasta, na pana osiedlu pojawi się więcej patroli. Razem z sąsiadami za pośrednictwem urzędu miasta przekazujecie policji darowiznę na zakup na przykład nowoczesnego sprzętu do pomiaru głośności, w zamian za to oczekując, że w każdy piątek wieczorem funkcjonariusze będą z niego korzystać, zapewniając wam święty spokój. Wy jesteście zadowoleni i policja także, ponieważ ma nowy sprzęt... i możliwość skutecznego działania. Dzięki temu, gdy zadzwoni pan później na posterunek prosząc o interwencję, bo decybele zza ściany nie dają spać, może mieć pan pewność, że policja przyjedzie. Tak jest np. w Wielkiej Brytanii, a jak jest u nas? Proszę zadzwonić i przekonać się. Jeśli się pan nie przedstawi, to szanse na interwencję w takiej sprawie będą nikłe. Oczywiście, kiedy byłem policjantem, to w tej sprawie nic nie mogłem zrobić, bo policjant nie mówi prywatnie - musi mieć zgodę. Odkąd jednak przestałem nim być, mówię o tym głośno.

No, właśnie i w jednym z wywiadów powiedział Pan, że największą zmianą w polskiej policji była zmiana nazwy na początku lat 90.

Podtrzymuję to. Polska policja jest, moim zdaniem, fenomenem, m.in. dlatego, że produkuje w ogromnej liczbie bogatych emerytów. Kto to słyszał, aby czterdziestokilkuletni facet o sprawności fizycznej znacznie przekraczającej średnią krajową stawał się emerytem? W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych największe nakłady wcale nie idą na bezpieczeństwo, ale właśnie na emerytury, a najważniejszym składnikiem wyliczania świadczenia jest kwota z ostatniego wynagrodzenia. Po prostu ocean możliwości kombinowania. System ten finansują podatnicy, jednak nie mają na niego wpływu, ba, nie mogą nawet poznać szczegółów jego działania! Taki sposób nagradzania uderza w ludzi, którzy są największą siłą policji, a więc jej sierżantów. Mają oni zdecydowanie najwięcej pracy, najbardziej też ryzykują, ale emerytury mają proporcjonalnie znacznie niższe niż szefowie, którzy nie ryzykują utraty życia i zdrowia. Dodam, że tak jest we wszystkich służbach oraz w przypadku sędziów i prokuratorów. System organizacyjny w naszych służbach jest nastawiony na marnowanie umiejętności ich funkcjonariuszy, nie umie ich wykorzystywać w dłuższej perspektywie, natomiast świetnie potrafi mobbingować i nie szanować ludzi.

Podczas pracy w policji starał się Pan również zreformować system pracy negocjatorów. Na czym to polegało?

Negocjatorzy powinni być wpisani w system policji kryminalnej, znajdując się w jej wydziałach zajmujących się przestępstwami, w trakcie których dochodzi do komunikacji między sprawcą a ofiarą. Chodzi więc, m.in., o porwania, wymuszenia, szantaże. Ofiarom podczas negocjacji powinien towarzyszyć negocjator policyjny, który powinien je instruować. Negocjator naturalnie musi mieć odpowiednie ku temu predyspozycje i przeszkolenie, a także duże doświadczenie życiowe. Tam, gdzie są etatowe zespoły negocjatorów, np. w Niemczech, na których ja się wzorowałem, negocjatorzy są pierwszymi osobami, przyjmującymi zgłoszenie o przestępstwie. To mi się zresztą udało w komendzie stołecznej wprowadzić.

A jak praca takich negocjatorów wygląda? W jaki sposób dobiera się ludzi do rozmowy np. ze stojącym na moście desperatem? Przecież na taką akcję nie jedzie chyba policjant, który akurat pełni dyżur?

Pewnie, że nie. Przecież jeśli z mostu zamierza skoczyć jakiś młody informatyk, który podjął taką dramatyczną decyzję, ponieważ jego dziewczyna odeszła z innym, to młody wysportowany negocjator może przypomnieć mu rywala i przez to pogłębić jeszcze depresję. Przed doświadczonym funkcjonariuszem, nadgryzionym już nieco zębem czasu, taki desperat może się jednak otworzy.

Umiejętności wymagane od negocjatorów i metody ich pracy są bardzo różne. Przy sprawach kryminalnych policjant musi doskonale znać techniki operacyjne, prawo karne, kryminalistykę i nie tylko. Kilkanaście lat temu w Toruniu i Bydgoszczy musiałem się np. wcielić w prezesa dużej firmy z branży spożywczej. To była głośna sprawa, jedno z największych w Polsce wymuszeń rozbójniczych na firmie. Sprawca spod Bydgoszczy domagał się ogromnej sumy w zamian za odstąpienie od trucia produktów tej firmy. Na kilka dni wcieliłem się więc w jej prezesa, byłem przez sprawcę obserwowany, kilka razy z nim rozmawiałem. Do pierwszego kontaktu doszło w Toruniu, później wszystko przeniosło się do Bydgoszczy. Może pan sobie przypomina, ogólnopolskie media informowały wtedy o znalezieniu znacznej sumy pieniędzy. Nie chcę zdradzać szczegółów tej akcji, by ta rozmowa nie stała się instruktażem dla ewentualnych przestępców. Powiem tylko, że okupu sprawca nie przejął.

On okupu nie przejął, a czy wy ujęliście jego?

Tak, to zasługa pracy operacyjnej i współpracy z policjantami z Torunia i Bydgoszczy.

Teczka osobowa

Negocjator, wykładowca i ekspert

  • Dariusz Loranty, nadkomisarz w stanie spoczynku, pracę w policji rozpoczął w 1992 roku. Został pierwszym w historii stołecznej policji koordynatorem negocjacji oraz dowódcą zespołu negocjatorów. Jest wykładowcą szkół wyższych - zajmuje się m.in. zagadnieniami dotyczącymi negocjacji kryzysowych i policyjnych.
  • Biegły sądowy z zakresu aktów terroru i negocjacji. Współtworzył m.in. „Słownik wiedzy o policji” pod redakcją prof. Konstantego Wtaszczyka. Publikuje artykuły popularnonaukowe oraz felietony, m.in., w „Focusie Śledczym”. Występował jako ekspert przed połączonymi komisjami sejmowymi (sprawiedliwości i spraw wewnętrznych).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska