Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polityka niestety, stanowi okazję, żeby hołdować potrzebie władzy

Lucyna Budniewska
Lucyna Budniewska
Jan Wyrowiński prezentuje plakat wyborczy z WałęsąJan Wyrowiński
Jan Wyrowiński prezentuje plakat wyborczy z WałęsąJan Wyrowiński Jacek Smarz
Rozmowa z wicemarszałkiem Senatu JANEM WYROWIŃSKIM(PO), w czasach PRL-u działaczem opozycji demokratycznej, od 1989 roku posłem i senatorem wielu kadencji.

25 rocznica pierwszych częściowo wolnych wyborów, 10 lat członkostwa Polski w Unii Europejskiej,kanonizacja Jana Pawła II będąca uwieńczeniem jego długiego pontyfikatu. Które z wydarzeń związanych z tymi rocznicami najmocniej wpłynęło na naszą historię?
[break]
Te 25 lat to wyjątkowy okres w historii Polski, i moim zdaniem plusy zdecydowanie przeważają nad minusami. To, co się stało 16 października 1978 roku, było nieoczekiwane i zaskakujące, a jednocześnie miało bezpośredni wpływ na późniejsze wydarzenia, czyli powstanie „Solidarności”, wybory w czerwcu 1989 roku i ostatecznie obecność Polski w Unii Europejskiej. Można to ująć w logiczny ciąg, tym bardziej, że papież miał istotny wpływ także na decyzję wielu Polaków wyrażoną w referendum, które miało zdecydować o przynależności Polski do Unii. Mało kto już teraz pamięta, jak aktywni i wpływowi byli wówczas przeciwnicy akcesji, szczególnie w kręgach związanych z częścią Kościoła, jakie piramidy bzdur opowiadali na temat konsekwencji obecności Polski w UE. Toruń tutaj się wyróżniał na minus z racji aktywności Radia Maryja. To co płynęło wtedy z anteny, budziło we mnie szewską pasję. Dopiero głos papieża trochę utemperował tę aktywność.
Dawni opozycjoniści często są rozczarowani obecną rzeczywistością. Pan także zapowiada zakończenie aktywności politycznej po upływie tej kadencji.
Być może umknęła nam szansa, aby nadać przemianom w Polsce bardziej społeczny charakter, wywodzący się z ducha „Solidarności”. Ci którzy nieśli na swoich barkach ciężar walki ze starym systemem, myślę głównie o robotnikach z wielkich zakładów przemysłowych, najboleśniej odczuli ekonomiczne skutki przejścia do gospodarki wolnorynkowej. Jednocześnie w momencie przekształcenia się dawnego systemu, ludzie, którzy go tworzyli, byli wtedy u władzy, też się dosyć sprytnie przekształcili. Zniknął ten dawny przeciwnik, pojawiły się problemy, które każdy widzi inaczej. Nie jesteśmy już razem.
Zasadniczy problem nie polega na tym, że dawni opozycjoniści nie są już razem, ale na tym, że ludziom źle się żyje. Może właśnie z wyjątkiem środowiska, które potrafiło z transformacji wyciągnąć korzyści dla siebie...
To jest konsekwencją tego, że przemiana w Polsce miała charakter pokojowy. Ona się zmaterializowała przy Okrągłym Stole, który w tej chwili dzieli Polaków w sposób dramatyczny. Spora część społeczeństwa, głównie ci którzy się źle mają, uważa, że to był mebel narodowej zdrady, a część, znacząca część, uważa, że to był najwłaściwszy sposób, żeby w miarę pokojowo przeprowadzić zmiany. Ja uważam, że w tamtym czasie to było jedyne rozsądne posunięcie. Stały za nim doświadczenia krwawych momentów naszej historii, kiedy znacznie mniej uzyskiwaliśmy za cenę znacząco większą niż ta cena, która się tak spektakularnie wyraża w możliwościach działania beneficjentów starego systemu w nowym systemie. Oni się w nim zresztą znakomicie odnaleźli i dzisiaj za Chiny Ludowe nie zmieniliby tego na stary. Taki paradoks tej sytuacji, ale czasami to boli. Rozumiem ten ból niektórych kolegów z opozycji, którzy sporo doświadczyli, ryzykowali zdrowie, spokój życia rodzinnego, a dzisiaj ich prześladowcy śmieją się im w nos, bo dobrze się mają.
Ale nie był Pan zwolennikiem dekomunizacji ani lustracji?
Co do lustracji, uważam, że sprzeciwianie się jej było poważnym błędem mojego ugrupowania, Unii Demokratycznej. Nie wykazaliśmy w tej sprawie żadnej determinacji i dopuściliśmy do przesilenia z 4 czerwca 1992 roku. Powinniśmy sami wyjść z propozycją, a ta sprawa niestety była w UD zamiatana pod dywan. Powinniśmy załatwić to tak jak w Niemczech czy Czechosłowacji. Być może dla kilku polityków UD to mogło mieć jakiś wymiar dramatu osobistego, ale tę sprawę trzeba było zamknąć, kiedy jeszcze można było to zrobić bez takich kosztów, jakie ponieśliśmy potem, w postaci listy Wildsteina itd. Sprawa lustracji była jak ropiejący wrzód. Ponieważ go nie usunięto, w końcu się rozlał i do dzisiaj bardzo źle wpływa na politykę.
Wspominał Pan kiedyś, że Pana działalność polityczna była okupiona wieloma kompromisami. Kiedy stały się one nie do przyjęcia?
Boli mnie nieumiejętność zachowania standardów, jeśli chodzi o politykę kadrową. Spektakularnym przykładem była sprawa prezesury w Krajowej Spółce Cukrowej sprzed kilku lat. To była symptomatyczna sytuacja, bezpośrednio po wygranych przez nas wyborach w 2007 roku, w których jednym z naczelnych haseł było to, że odejdziemy od praktyk stosowanych poprzednio przy obsadzie stanowisk w spółkach z udziałem Skarbu Państwa i nie tylko. Że będzie królował kult kompetencji, wiedzy, doświadczenia, a nie znajomości i układów partyjnych. KSC to największa spółka w branży spożywczej, do dziś nie sprywatyzowana i pamiętam, jak wstrząsnął mną fakt, że jej prezesem została osoba całkowicie spoza branży, bez doświadczenia w kierowaniu wielką firmą. To był przykład złej praktyki wołający o pomstę do nieba. Wtedy zaprotestowałem publicznie, ale jak się okazało, nie byłem skuteczny. Dla mnie to była osobista klęska. Sprawie obsady spółek skarbu państwa poświęciłem wiele czasu, angażowałem się w to z najlepszymi intencjami, z naiwnym przekonaniem, że da się tutaj wiele naprawić. Byłem nawet wymieniany jako kandydat na ministra skarbu państwa i nie wiem, jak bym pełnił tę funkcję, czy byłbym w stanie nie odbierać telefonów, wyrzucać z gabinetu tych, którzy przychodzą z propozycjami nie do odrzucenia. Ja osobiście starałem się nigdy nie wykorzystywać pełnionej funkcji do naciskania, żeby kogoś zatrudnić poza procedurą. Dzisiaj, z perspektywy czasu, ze smutkiem konstatuję, że tak do końca wyplenić się tego nie da. Ostatni przykład to sytuacja w Warszawie w dzielnicy Bemowo, gdzie powstał wręcz folwark Platformy Obywatelskiej. Polityka niestety kusi i stanowi okazję, żeby hołdować największym namiętnościom człowieka, potrzebie władzy, pieniędzy i przyjemności.
Po upływie tej kadencji rozstaję się z polityką w wymiarze ogólnokrajowym. To jest moja nieodwołalna decyzja. Myślę, że dzisiaj coraz trudniej osiągnąć satysfakcję z działalności publicznej w Warszawie. Jeśli gdzieś można ją jeszcze osiągnąć, to na poziomie lokalnym, będąc bliżej ludzi.
Kazimiera Szczuka, kandydatka Twojego Ruchu do Parlamentu Europejskiego powiedziała w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, że w Toruniu utrwaliło się zjawisko nazywane nowym patrycjatem miejskim, ścisły sojusz polityków, biznesu i Kościoła...
To rozwiązanie, które było firmowane przez PO, czyli bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów, bez ograniczenia czasowego kadencji, przy najlepszych intencjach tych, którzy są wybierani, stwarza możliwość tworzenia takich zastygłych układów. W Toruniu to się daje  zaobserwować. Silna osobowość prezydenta, środowisko z którego wyszedł i które ciągle wokół niego jest obecne plus całkowicie bezproblemowa, wręcz symbiotyczna współzależność między władzami miasta a najsłynniejszą w Polsce rozgłośnią oraz PiS-em tworzy taki niesamowity układ. Kiedy byłem jeszcze przewodniczącym PO w Toruniu, boleśnie się odbijałem od tej ściany. Nie chodzi nawet o konkretne sprawy, tylko ogólną niemożność wynikającą z natury tego całego układu, towarzystwa swoistej adoracji Pana Prezydenta i dbania o własne interesy.
A przeciwwagą nie jest zdominowany przez PO urząd marszałkowski jako drugi polityczny biegun lokalnej władzy?
Nie wiem, na ile toksyczna jest ta rywalizacja. Marszałek był w końcu podwładnym pana prezydenta i skutecznie wybił się na samodzielność. W zależności natury psychologicznej między panami trudno wnikać, ale mamy przecież dwie szopki, dwie fontanny, trochę to buzuje.
Jakich następców Pan wychował? Przez Pana biuro przewinęło się wielu polityków, jak lider PO w regionie, Tomasz Lenz...
Od samego początku czuło się, że Tomasz ma „ciąg” do polityki. Mam nadzieję, że chociaż trochę wpłynąłem na jego sposób działania. Wiceminister Grzegorz Karpiński jest jednym z nielicznych młodych polityków, który poznał smak pracy na swoim, w kancelarii prawnej. Jest człowiekiem wybitnie inteligentnym i sądzę, że przed nim jeszcze wielka przyszłość w polityce. Przez moje biuro przewinęli się także znani młodzi naukowcy, socjolog Dominik Antonowicz, Maria Wincławska, autorka świetnej książki o końcu Unii Wolności oraz najmłodszy docent habilitowany na wydziale prawa, Marek Kolasiński. Wielu młodych ludzi pracuje również w dobrych firmach w Toruniu i nie dlatego, że zaczynali u mnie w biurze, tylko ze względu na kompetencje. Myślę, że coś zostało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska