Quady i motocykle rozjeżdżają lasy w regionie. Mandaty nie robią już wrażenia

- Ich rozrywka polega na jeżdżeniu z dużą jak na tak trudny i zalesiony teren prędkością, na ryciu ziemi, hałasowaniu i zatruwaniu okolicy spalinami. Ale najgorsze jest to, że zagrażają zwykłym, spokojnym ludziom, którzy wypoczywają w lesie i na plaży nad Jeziorem Jezuickim – skarży się nam pani Agnieszka z Bydgoszczy, która morsuje cały rok w tym miejscu. - W ostatnią niedzielę taki gość na motocyklu crossowym przejechał obok mnie tak szybko, że aż się przestraszyłam. Co gorsza, w weekendy jest tu sporo rodzin z dziećmi, a ci zamaskowani osobnicy, bo pełny kask właściwie zapewnia im anonimowość, za nim mają ich bezpieczeństwo – dodaje.

Podobne sceny można obserwować w bydgoskim Lesie Gdańskim, szczególnie po wschodniej stronie ulicy Armii Krajowej. Co prawda quadowcy i motocrossowcy upodobali sobie dawne wyrobisko żwirowe, tak zwaną Saharę, która znajduje się poza obrębem Lasów Państwowych, ale wjeżdżają też w same lasy. Ludzie spacerujący w podbydgoskich lasach często ich widują albo słyszą tylko ryk silników na wysokich obrotach. Zostają po nich rozryte dukty leśne i nie jest to miły widok.

- Nie jest to problem tylko na naszym terenie, ale dosłownie w całej Polsce. Robimy co w naszej mocy, aby go zminimalizować, ale złapanie quadowca na gorącym uczynku, a tym bardziej motocyklistę, łatwe nie jest. Co z tego, że nasi strażnicy leśni zajadą im drogę samochodem terenowym, skoro na tak mobilnym sprzęcie łatwo ich wymanewrować, albo zwyczajnie zawrócić i uciec - mówi Piotr Tabaka, zastępca nadleśniczego w Nadleśnictwie Żołędowo.

Nasz rozmówca dodaje, że w tutejszych lasach i w całym regionie często odbywają się łączone patrole z policją, co podwyższa ich skuteczność, bo ludzie mają większy respekt wobec tej służby. Niemniej strażnicy leśni mają takie same uprawnienia jak funkcjonariusze policji.

Tyle, że jazda pojazdem silnikowym (a takim są zarówno quady jak motocykle crossowe) poza udostępnionym dla nich i odpowiednio oznakowanymi drogami, jest tylko wykroczeniem (art. 29 ustawy o lasach), a maksymalnym mandat to 500 złotych.
W przypadku odmowy przyjęcia, sprawa kierowana jest do rozpatrzenia przez właściwy terytorialnie sąd, a wtedy kara może wzrosnąć (przynajmniej teoretycznie) nawet do 5 tys. zł.

- Rozumiem, że pasjonaci jazdy terenowej powinni się gdzieś wyszaleć, ale na pewno nie w lasie, który jest wspólnym dobrem narodowym podlegającym prawnej ochronie. Na podobnej zasadzie po lasie nie można swobodnie jeździć konno. Rzecz jasna konia trudno jest porównywać do czterokołowca czy motocykla, bo ten raczej wszystkim ludziom kojarzy się bardzo pozytywnie, ale jednak jego kopyta, zwłaszcza jeśli przejedzie wiele tych zwierząt, dewastują podłoże. I dlatego dla rekreacji i turystyki konnej wyznaczone są specjalne szlaki, których należy się trzymać – kontynuuje Piotr Tabaka.

Ślady kopyt na leśnych duktach nie podobają się zwłaszcza rowerzystom, bo ci do w miarę swobodnej jazdy potrzebują zdecydowanie gładszej drogi. Leśnicy starają się i im ułatwić życie, i wytyczają (często w porozumieniu z PTTK, a nawet z zarządcami dróg publicznych) szlaki rowerowe.