Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzina na czarno

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Z rodziną, jak mawiają doświadczeni, najlepiej wychodzi się na zdjęciu. I to jeszcze trzeba stanąć dokładnie w środku, żeby nie wycięli. Jasne, jasne - wiem, że to przesada okrutna, a rodzina to przecież potęga i ostoja, co parę osób chętnie potwierdzi. No ale cóż, mówiąc szczerze, bywa różnie.

<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Z rodziną, jak mawiają doświadczeni, najlepiej wychodzi się na zdjęciu. I to jeszcze trzeba stanąć dokładnie w środku, żeby nie wycięli. Jasne, jasne - wiem, że to przesada okrutna, a rodzina to przecież potęga i ostoja, co parę osób chętnie potwierdzi. No ale cóż, mówiąc szczerze, bywa różnie. Często zresztą tę własną rodzinę znamy średnio. Ot, jakieś anegdotki o leniwym wujku albo kuzynie, co się cztery razy rozwodził. A kiedy spotykamy się z tymi wszystkimi bratankami, wujkami i stryjkami na różnych rytualnych imprezach - ślubach, weselach i pogrzebach - to bywa, że nawet rozmawia się ciężko. Bo łączy nas właściwie niewiele. Wspólny przodek i parę rodzinnych imprez właśnie. Więcej - bywa i tak, że rodzinę łączą głównie zapiekłości z lat minionych, stare grzeszki i nierozliczone spadki, a najdrobniejsza iskra prowadzi do wybuchu. I wtedy dopiero robi się smutno. Albo wesoło, jak w komedii „Zgon na pogrzebie”.

Bo mamy tu rodzinę z całym sztafażem angielskiego obyczaju klasy średnio-wyższej, tego pielęgnowanego, jak dobry trawnik, od stuleci - dla nas trochę nadętego i dziwacznego. Tyle że sztafaż doprawiony jest ogólnoludzkimi przywarami: zazdrością, chciwością, niemożnością odcięcia pępowiny, gruboskórnością, tendencjami do wykorzystywania tego biedaka, który ma za dobre serce i odmówić rodzinie nie potrafi. No i jak takie dwie nitki nam się zapętlą, to zaczynają się dowcipasy. A humor mamy tu tak czarny jak stroje żałobników.

<!** reklama>Ale żeby wszystko było jasne: „Zgon na pogrzebie” to nie jest intelektualna przypowieść o rozkładzie współczesnej rodziny, zakończona sentymentalnym zawołaniem, że nie ma jak więzy krwi. To farsa w bardzo angielskim stylu, pełna mocnych gagów i niezłego aktorstwa.

Tak się składa, że byłem ostatnio na paru komediach, na których nawet najwięksi wesołkowie przysypiali z nudów - i naprawdę nie ma w kinie bardziej przygnębiających porażek niż film do śmiechu oglądany w kompletnej ciszy. Na „Zgonie na pogrzebie” widownia rechotała w najlepsze. Aż huczało. A o to chyba także chodzi. Cała historia rozgrywa się w posiadłości pod miastem, podczas uroczystości żałobnych po śmierci pana domu. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik, ale jak to bywa, zaczyna się sypać. Spokojny pan adwokat łyka środki halucynogenne zamiast valium i budzi popłoch, zakład pogrzebowy myli ciała, a pewien karłowaty jegomość okazuje się być ostatnią miłością ojca rodu. Jak to z takimi filmami bywa, dowcip tu mamy nierówny, choć jak na Anglików, na szczęście, nie za mocny. Niestety, jak zwykle ostatnimi czasy, są też żarciki z fekaliami w roli głównej. Jakby rzeczywiście to, że ktoś komuś narobił na rękę, było kawałowym hitem dekady.

„Zgon na pogrzebie”, reż. Frank Oz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska