Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sami nieswoi

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Trochę chcemy, a trochę się boimy. A potem wychodzą z tego takie filmy, jak „Jestem legendą”. No bo cóż, lubimy bawić się w Pana Boga, przekraczać w nauce etyczne granice, ingerować w naturę, oczywiście w szlachetnym celu - by pomagać i leczyć. Ale jednocześnie dręczy nas niepokój, że w którymś momencie przesadzimy. I wtedy w roli Pana Boga wypadniemy cieniutko.

<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Trochę chcemy, a trochę się boimy. A potem wychodzą z tego takie filmy, jak „Jestem legendą”. No bo cóż, lubimy bawić się w Pana Boga, przekraczać w nauce etyczne granice, ingerować w naturę, oczywiście w szlachetnym celu - by pomagać i leczyć. Ale jednocześnie dręczy nas niepokój, że w którymś momencie przesadzimy. I wtedy w roli Pana Boga wypadniemy cieniutko.

W „Jestem legendą” ludzie wykreowują „dobrego wirusa”, który ma zmienić ich życie w bajkę, a który zmienia ich w potwory i prowadzi do zagłady świata, który sobie w pocie czoła zbudowali. Całość zamyka oczywista klamra - scena z maleńkiej kolonii ocalonych, w której najbardziej reprezentacyjnym budynkiem jest niewielki kościół. I gdzie najwyraźniej Bóg jest Bogiem, a człowiek - człowiekiem.

„Jestem legendą” to już któraś z kolei ekranizacja książki o tym, jak to większość ludzkości zostaje wybita przez paskudnego wirusa, a ci, którzy przeżyli, zmieniają się w grasujące nocami, wampiryczne bestie. Za dnia po Nowym Jorku snuje się zaś jedyny ocalony - odporny na wirusa naukowiec, który tęskni za swoim światem, swoją rodziną i swoimi drobnymi radościami.

<!** reklama>A tymczasem pracuje nad szczepionką, która może mu choć część tych radości zwrócić. Krótko mówiąc, oglądamy skrzyżowanie ballady o samotności (w stylu perypetii Robinsona Cruzoe) i kina akcji o człowieku ganiającym się z hordami zmutowanych stworów. Część o stworach wypada sztampowo, część o samotności Robinsona całkiem przyzwoicie, tyle że zamiast Piętaszka mamy dzielnego psiaka.

Nie jest to, rzecz jasna, wysokiej próby traktat o raju utraconym, który rajem okazał się dopiero po jego utracie, ale sugestywny obrazek faceta, który stara się nie zwariować w sytuacji ekstremalnie ekstremalnej. Bo jak na hollywoodzką superprodukcję przystało, wyludniony Nowy Jork dopieszczono w każdym detalu, a o tym, co dzieje się w głowie głównego bohatera opowiada się filmowo, pokazując na przykład rytuały, które mężczyzna sobie tworzy.

Całość da się oglądać, choć wiemy, że to takie kino, które niczym nas specjalnie nie zaskoczy. Każdy odgrywa tu czytelną od pierwszego kadru rolę. I człowiek samotny, pełen bólu i nadziei, i jego wierny pies, i „sami nieswoi”, czyli byli ludzie pozmieniani w bestie.

Główną rolę - niezwykle wyeksponowaną, bo przecież większość czasu jest to rola jedyna - podarowano Willowi Smithowi, czarnoskóremu gwiazdorowi, który na pewno nagoni temu filmowi widzów. Jest tylko jeden problem. Smith ze swoją sympatyczną buźką i solidnym umięśnieniem kojarzy się nam z każdym - raperem, maklerem, żonglerem - tylko nie z genialnym naukowcem.

„Jestem legendą”, reż. Francis Lawrence

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska