Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sprawa ojca Maksymina

Jacek Kiełpiński
Krzyk z Torunia niesie się daleko. Parafianie bronią swego, karanego przez przełożonych, duszpasterza. A na świecie zaczynają się zastanawiać, czy jego odejście nie zakłóci dialogu chrześcijańsko-żydowskiego, którego symbolem stawała się stworzona przez niego szkoła.

Krzyk z Torunia niesie się daleko. Parafianie bronią swego, karanego przez przełożonych, duszpasterza. A na świecie zaczynają się zastanawiać, czy jego odejście nie zakłóci dialogu chrześcijańsko-żydowskiego, którego symbolem stawała się stworzona przez niego szkoła.
<!** Image 2 align=none alt="Image 183605" sub="Wzruszające pożegnanie ojca Maksymina. Proboszcz nie dopuścił, by odbyło się w kościele. Wierni zebrali się więc w Wyższej Szkole Filologii Hebrajskiej. Proboszcz zabronił odprawienia mszy w tym miejscu. Były łzy i szczere wyznania. FOT. JACEK SMARZ">

Pojawił się w klasztorze Franciszkanów na toruńskim Podgórzu w 2003 roku.

- Podał swój numer komórkowy i zapewnił: „W sprawach duchowych można dzwonić o każdej porze” - wspomina Małgorzata Graczyk, członkini wspólnoty „Ufność”, działającej przy tamtejszej parafii św.św. Apostołów Piotra i Pawła. - Wierni oniemieli. Potem okazało się, że faktycznie odbierał zawsze.

- Byłam na pierwszym spotkaniu „Ufności” - wtrąca Dorota Cichowicz, także parafianka. - Potrzebowałam odnowy. I zaraz zrozumiałam - tak, to jest ten przewodnik duchowy, z ogromną charyzmą, otwierający, uskrzydlający!

Msze tętniące życiem

Dynamika rozwoju wspólnoty „Ufność” zadziwia. Po kilku miesiącach środowe msze o godz. 18.30, dotąd przyciągające kilku wiernych, zaczęły tętnić życiem. Na spotkania dojeżdżali także mieszkańcy Chełmży, Bydgoszczy, Starogardu Gdańskiego, Gdańska, Olsztyna...

- Ojciec Maksymin ośmielił nas do modlitwy z rękoma wysoko wzniesionymi. Skoro Jezus nas kocha, to cieszmy się! Radujmy! Ludzie nawracali się. Pojawiły się też uzdrowienia - zapewnia Monika Korzeniewska. - Choćby mojego syna Kacpra, który nie trafia już cztery razy w roku do szpitala. Przykład najpoważniejszy - chodzi o uleczenie raka trzustki u kobiety ze Starogardu - zamieściliśmy na naszej stronie internetowej www.ufnosc.com.

Ojciec Maksymin zdawał sobie sprawę, że charyzmatyczny sposób wyrażania duchowości może nie wszystkim odpowiadać, dlatego angażował wiernych do wielu innych, bardziej tradycyjnych inicjatyw, jak choćby Drogi Krzyżowej ulicami dzielnicy. Z Podgórza wychodziła także pielgrzymka na Jasną Górę. Tyle że nie tam się kończyła - podążała dalej do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie Łagiewnikach, gdzie spoczywają szczątki siostry Faustyny.

„Kościół łagiewnicki” w Toruniu? Komuś to się wyraźnie nie spodobało.

- Ostatecznie usłyszeliśmy od nowego prowincjała i innych zakonników, że się do złej Matki Boskiej modlimy - wspomina parafianka Renata Górska.

Chodziło o figurę, którą ojciec Maksymin przywiózł z Wilna. Drewniana rzeźba przedstawia Maryję z wyciągniętymi rękoma. Przez lata stała przed ołtarzem. Wiernym kładącym swe ręce na dłoniach Maryi łatwiej przychodziła żarliwa modlitwa.

- Czy to źle? - pytają parafianie, których oburzyło, gdy nowy proboszcz, ojciec Robert Nikel, wyniósł figurę na parapet do zakrystii i zabronił wystawiania jej przed ołtarz.

W litewskiej wyprawie po figurę Maryi brała udział członkini wspólnoty, a zarazem radna miejska (PO) i dyrektorka toruńskiego oddziału Banku Gospodarstwa Krajowego, Barbara Królikowska-Ziemkiewicz. Na wielu zdjęciach jest najbliżej ojca Maksymina, gra na tamburynie przy ołtarzu, idzie na czele pielgrzymki, siedzi w pierwszym rzędzie w kościele. To ona miała odegrać zasadniczą rolę w największej inicjatywie pomysłu zakonnika - budowie Wyższej Szkoły Filologii Hebrajskiej.

- Zaoferowała swą pomoc, nazywaną inżynierią finansową. Twierdziła, że robi to, oczywiście, tylko z dobroci serca - podkreślają parafianie. - Później dowiedzieliśmy się, że franciszkanie zaciągnęli kredyt w jej banku, a pieniądze unijne organizuje i inwestorem zastępczym jest firma z nią związana.

Chodzi o Inwestor Kombia Consulting sp. z o.o., której członkiem rady nadzorczej jest Barbara Królikowska-Ziemkiewicz. Kunsztowna inżynieria finansowa jej autorstwa zaczęła się jednak sypać. Zabrakło na zakończenie budowy. Postanowiła szukać pomocy u jednego z najbogatszych Polaków - Romana Karkosika.

- Myśmy od dawna gościli u siebie pielgrzymów, zmierzających do sanktuarium w Skępem. Spała też u nas pani Basia - wspomina Grażyna Karkosik. - Żaliła mi się, że brakuje na WSFH. Gdy powiedziała, że chodzi o... 9 mln, trochę mnie zaskoczyła. To może męża zawołam - powiedziałam.

Fundator nie zaufał pani Basi

Ostatecznie doszło do spotkania pani Basi, ojca Maksymina i rodziny Karkosików. Jednak dziewięć milionów nie wpłynęło na konto prowincji. Roman Karkosik wolał założyć fundację „Haskala”, wspierającą szkołę, i dozować pomoc w zależności od potrzeb.

- Dotychczasowe prowadzenie tej inwestycji budziło nasze poważne wątpliwości - mówi prezes „Haskali”, Edward Wąsiewicz, który przejrzał papiery Kombii. - Firma pełniąca rolę inwestora zastępczego została wybrana bez uwzględnienia zasad konkurencji, raziła wysokość kwoty, za jaką to robiła. Kombia zarobiła na budowie szkoły blisko pół miliona. Studium wykonalności było fatalne - bez badań rynkowych zawyżano liczbę potencjalnych studentów, z kapelusza brano wysokie czesne.

Krótko mówiąc, fundator oferujący pomoc szkole nie zaufał pani Basi. Odwrotnie postrzegał zaś ojca Maksymina. Jego Karkosikowie zrozumieli i docenili. Powiedzieli wprost - gwarantem naszej pomocy jest tylko ojciec.

„Ten cyrkowiec z Podgórza”

Do przesilenia doszło podczas posiedzenia senatu uczelni 7 września 2010 roku. Barbara Królikowska-Ziemkiewicz, wbrew swym oczekiwaniom, nie została kanclerzem szkoły. Wybiegła z sali trzasnąwszy drzwiami. Nigdy już nie pojawiła się na spotkaniach „Ufności”. Tamburynem musiał zająć się ktoś inny, a wokół wspólnoty i jej przewodnika chmury zgęstniały.

- Nowy prowincjał franciszkanów, ojciec Filemon Janka, zaczął nam wtedy mówić, że nie wszyscy widzą w ojcu Maksyminie dobrego pasterza - wspomina parafianin Andrzej Sulecki. - Swą wiedzę miał czerpać od „byłych członków wspólnoty”.

To ciekawe, bo jedynym byłym członkiem była... pani Basia.

Zmiana prowincjała zaowocowała też licznymi karami zakonnymi, nałożonymi na ojca Maksymina (chodziło m.in. o narażenie zakonu na straty finansowe). Bezskutecznie odwoływał się do hiszpańskiego generała zakonu, ostatecznie jednak oczyściła go ze wszystkich zarzutów watykańska Kongregacja ds. Życia Konsekrowanego. Pismo w tej sprawie dotarło niewiele dni przed dramatycznym finałem jego pobytu w Toruniu.

- Dużo wcześniej proboszcz zlikwidował nasze msze środowe, czyli spotkania wspólnoty - wspominają jej członkowie. - Inni zakonnicy zaczęli się od ojca Maksymina odwracać. Co najgorsze - drwili z niego. Podnosili ręce do góry, jakby udając modlitwę, i... zwyczajnie wygłupiali się. Także wśród innych księży diecezji pojawiło się określenie „ten cyrkowiec z Podgórza”. Odpychali go przy ołtarzu podczas mszy koncelebrowanych. Proboszcz nie chciał dopuścić, by nasza, największa w parafii, bo licząca około 500 osób, wspólnota, zaprezentowała się biskupowi. Wyrywali naszym przedstawicielom mikrofon. Nasza koleżanka Krysia dostała ultimatum - jeśli nie wystąpi ze wspólnoty, przestanie być główną zelatorką odpowiedzialną za kółka różańcowe i wyrzucą ją z rady parafialnej. Wybrała wspólnotę. Od prowincjała usłyszeliśmy, że dostajemy rykoszetem, bo tu chodzi tylko o ojca Maksymina. Dlaczego jego działalność nagle przestała podobać się przełożonym?

Na to pytanie nie chce odpowiedzieć rzecznik poznańskiej prowincji franciszkanów, ojciec Leonard Bielecki. Milczy też proboszcz, ojciec Robert Nikel. „Decyzja wewnątrzzakonna” - ucinają.

Trochę światła rzuca za to sprzyjający od początku inicjatywie budowy szkoły senator Jan Wyrowiński (PO). - Obserwowałem atmosferę gęstniejącą wokół ojca Maksymina i szkoły. Może był to zbyt rewolucyjny projekt dla struktur kościelnych? Zważywszy, że pojawia się tu wątek żydowski, boję się, jak fakt odwołania sprzyjającego kontaktom z Izraelem zakonnika, twórcy docenianego już na świecie centrum dialogu, zostanie tam odebrany. Wiadomo, co mam na myśli...

Wyznanie na pielgrzymce

WSFH po odejściu o. Maksymina zaczyna się chwiać - wypisują się studenci. Zaczyna się mówić o przekształceniu WSFH w... jakąś szkołę średnią. Zarazem odtrąca się fundację „Haskala”, z którą franciszkanie rozwiązali umowę, choć ta deklaruje, że sama będzie prowadzić, finansować i spłacać kredyty WSFH.

Na koniec ciekawostka. Oświadczenie podpisane przez uczestniczki ubiegłorocznej pielgrzymki do Medjugorie. Była tam wówczas Barbara Królikowska-Ziemkiewicz. Zdaniem podpisanych imieniem i nazwiskiem pań, miała wielokrotnie powtarzać: „Jestem radną miasta, mam kontakty z kapłanami, znam biskupa i ja już to tak załatwię z biskupem, że tych mszy (chodzi najpewniej o sobotnie msze o uzdrowienie, które właśnie zlikwidowano - dop. red.) nie będzie i jego też nie będzie. Zniszczę go”.

* * *

PS Radna Barbara Królikowska-Ziemkiewicz nie wyraziła zgody na rozmowę o przyczynach swego odejścia od ojca Maksymina, udziału Kombii w budowie WSFH i oświadczeniu uczestniczek pielgrzymki. Ojciec Maksymin też milczy. Przeniesiony w trybie nagłym do Nowego Portu w Gdańsku ma nałożony przez prowincjała zakaz wypowiadania się. <

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska