Po toruńskiej starówce krąży trzech charakterystycznych panów. Dwóch z nich to osoby niepełnosprawne (jeden nie ma nogi), a trzeci jest przewlekle chory. Lubią siedzieć w pobliżu piekarni przy ul. Podmurnej, bo tam dmucha ciepło z wentylacji. Wszyscy są bezdomni.
[break]
- Ten widok łapie za serce, bo żaden człowiek nie zasługuje na taki los. Żartowałyśmy z municypalnymi i i policją, że nie będziemy ich obsługiwać, jak nic nie zrobią z tymi mężczyznami - mówią pracownice piekarni.
Zawsze wybierają ulicę
- Ostatnio jednego z nich spotkałam przy Młynie Wiedzy. Spał gdzieś w krzakach czy śmietniku, a temperatura nocą była bliska zera. Nie potrafię obojętnie przejść obok takiego człowieka. Kupiłam mu coś do jedzenia i picia, ale przecież nie jest to rozwiązanie na dłużej - mówi nasza Czytelniczka.
Tomasz Jurkiewicz, kierownik Schroniska dla Bezdomnych Mężczyzn przy ul. Skłodowskiej-Curie doskonale kojarzy trzech opisanych powyżej panów. Wielokrotnie oferował im pomoc, nocleg, kąpiel, załatwienie świadczeń czy wizytę u lekarza. Bez skutku. Oni zawsze wybierają ulicę.
- W przypadku jednego z nich, tego, który nie ma nogi, sąd wydał postanowienie o przymusowym umieszczeniu w DPS-ie. Problem jest więc rozwiązany. Wobec pozostałych jesteśmy bezsilni. Jeśli są trzeźwi, nie łamią prawa, to także policja i straż miejska niewiele mogą zrobić - tłumaczy Tomasz Jurkiewicz.
W toruńskim schronisku jest 66 miejsc, kolejnych 50 ma noclegownia. Jak zapewnia kierownik placówki, nigdy nikomu nie odmówiono tam schronienia.
Schronisko na dziko
Jeden z bohaterów tego tekstu ma na imię Zbigniew, ale w środowisku znany jest jako Guliwer. 12 lat temu wraz z innymi bezdomnymi stworzył squat dla ludzi bez dachu nad głową. Dzikie schronisko na lewobrzeżu powszechnie nazywano właśnie „Guliwer”. Wtedy całą tę historię obszernie opisywały „Nowości”, a bezdomni, którzy wzięli sprawy w swoje ręce, zyskali sympatię naszych Czytelników. Na ul. Dybowską, gdzie mieścił się wysprzątany i wyremontowany przez bezdomnych squat, popłynęły dary. Był moment, że mieszkało tam 50 osób, w tym rodziny z dziećmi. W efekcie projekt nie wypalił. W końcu - po ostrych sporach - dzikie schronisko przejął Monar-Markot, który funkcjonuje tam do dziś. Zbigniew i jego koledzy przegrali, wrócili na ulicę.
- Tym ludziom trudno zaakceptować to, co im proponujemy. Nie lubią się podporządkowywać, żyć w określonym rytmie. Bywa, że barierą jest zakaz spożywania alkoholu - dodaje Tomasz Jurkiewicz.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?