Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Umarł major Franciszek Karpa. Najstarszy polski ułan

Szymon Spandowski
W domu państwa Karpów przy ul. Parkowej na domofonie są dwa przyciski. Przy jednym jest napisane Senior, przy drugim Junior. Tylko tyle. Podczas sierpniowej uroczystości w WKU seniorowi - Franciszkowi Karpie, towarzyszył wnuk Adam Karpa, czyli Junior
W domu państwa Karpów przy ul. Parkowej na domofonie są dwa przyciski. Przy jednym jest napisane Senior, przy drugim Junior. Tylko tyle. Podczas sierpniowej uroczystości w WKU seniorowi - Franciszkowi Karpie, towarzyszył wnuk Adam Karpa, czyli Junior Jacek Smarz
W wieku 103 lat umarł major Franciszek Karpa, ostatni żołnierz 11 Pułku Ułanów Legionowych. Obrońca Warszawy z września 1939 roku, przez ponad siedem dekad związany z Podgórzem i Toruniem.

Trzy lata temu, na setne urodziny pan Franciszek Karpa dostał od rodziny prawdziwe przedwojenne kawaleryjskie siodło. Świętował w mundurze 11 Pułku Ułanów Legionowych, którego żołnierzem został w 1937 roku. W sierpniu roku 2018, w tym samym mundurze, z ostrogami i szablą u boku, kapitan Karpa wkroczył do Wojskowej Komisji Uzupełnień w Toruniu. Budynek opuścił jako major. Uczestnikom tej uroczystości streścił w telegraficznym skrócie swoje wojenne dzieje. Opowiedział także o swojej wielkiej pasji - budowaniu zegarów.

Niespożyte pokłady energii pana Franciszka niestety się wyczerpały. Najstarszy polski ułan, ostatni żołnierz 11 Pułku Ułanów Legionowych z Ciechanowa odszedł we wtorek rano na ostatnią wartę.

Mieliśmy szczęście historię pana Franciszka poznać i ją opisać. Przypominamy ją w wersji opublikowanej w sierpniu ubiegłego roku. Pozwolą Państwo, że nie będziemy zmieniali czasu na przeszły.

Udając się do Ciechanowa pan Franciszek opuścił w 1937 roku swoje rodzinne Działdowo i stanowisko w dziale księgowości tamtejszego starostwa. Miał tam wrócić dwa lata później po zakończeniu służby, jednak zamiast do Działdowa, ruszył na wojnę.
Na front kapral Karpa pojechał rowerem. Jako ułan na początku służby dostał rzecz jasna konia, który zresztą bardzo się z nim zaprzyjaźnił, jednak w 1938 roku dowództwo pułku utworzyło oddział kolarsko-narciarski i Franciszek Karpa został tam przydzielony.

Na początku września 1939 roku drużyna Franciszka Karpy zajęła stanowiska w rejonie Przasnysza. Zostali wysłani na zwiad, za nimi stała polska artyleria.

- Tak długo jak strzelała, po drugiej stronie frontu był względny spokój - wspomina weteran.

Później jednak bitwa rozpoczęła się na dobre i zwiadowcy dostali rozkaz powrotu do jednostki. Niestety, kiedy w wyznaczonym terminie znaleźli się na miejscu, zastali puste okopy. Pułk musiał się wcześniej wycofać.

Podobnie jak wielu innych żołnierzy wrześniowych, nasz bohater i jego podkomendni ruszyli na poszukiwanie jednostki.

Rowery spłonęły razem ze stodołą, w której były schowane, na szczęście jeden z żołnierzy znalazł taczankę, bez karabinu, ale za to z dwoma końmi. Żołnierze kierowali się w stronę Ciechanowa, w jednej z wsi dowiedzieli się jednak, że w mieście są już Niemcy. Dotarli do linii kolejowej Ciechanów - Modlin.

- Patrzymy, a tam, od strony Modlina wjeżdża pociąg pancerny - opowiada major Karpa.

Z przodu miał platformę z motocyklami i tankietkami, dalej wieże artyleryjskie i stanowiska karabinów maszynowych...

- Wszystkie lufy skierowali na nas - mówi pan Franciszek. - Ktoś miał białą szmatkę do czyszczenia karabinu i zaczął nią machać.

Załoga pociągu musiała zauważyć, że ma do czynienia z Polakami. Pancerny kolos zmierzał do Ciechanowa, jego dowódca nie miał pojęcia, że miasto jest już zajęte przez wroga. Dowiedział się o tym od spotkanych ułanów, których wbrew regulaminowi zgodził się podwieźć na odkrytej platformie w stronę Modlina. Po drodze, wzmocniona ułanami załoga pociągu, odparła atak niemieckiego bombowca.

- Zniżył się szykując do ataku, ale pociąg miał broń przeciwlotniczą, zresztą wszyscy zaczęliśmy strzelać - wspomina major. - W pewnym momencie samolot został trafiony, z tyłu poszedł czarny dym.

Ułani walczyli w obronie Pociągu Pancernego nr 13 "Generał Sosnkowski". Z tego starcia załoga pociągu wyszła zwycięsko, niestety kilka dni później, w rejonie stacji kolejowej w Łochowie, niemieckie lotnictwo zaatakowało "Generała Sosnkowskiego" ponownie. Pociąg jechał z dużą szybkością, tuż obok torów wybuchła bomba, która wyrzuciła pancernego kolosa z szyn. Jego załoga, dowodzona przez kapitana Stanisława Młodziankowskiego, opuściła wrak i kontynuowała walkę dalej jako oddział artylerii, a zdjęcia rozbitego pociągu były później często pokazywane przez Niemców. Jedno z nich prezentujemy w galerii.

9 września Franciszek Karpa i jego ludzie byli już jednak w Warszawie. Dotarli tam z dużymi przygodami.

Najpierw zameldowali się w Modlinie, ale oficer, przed którym stanęli oświadczył, że... takich dezerterów jak oni to on może najwyżej postawić przed plutonem egzekucyjnym. Przyjęci w ten sposób ułani opuścili przygotowującą się do obrony twierdzę i dotarli do stolicy, a konkretnie w okolice ulicy Filtrowej. Ponownie zameldowali się u dowódcy odcinka, gdzie tym razem zostali przywitani z otwartymi ramionami i dołączyli do żołnierzy 41 Pułku Piechoty z Suwałk, broniąc ulicy Grójeckiej.

Żołnierze dostali po kilka butelek z benzyną i zapałki. W budynkach znajdujących się wzdłuż ulicy ustawiono ich na przemian: żołnierze z butelkami, dalej stanowisko karabinu, znów żołnierze z butelkami, karabin itp. Franciszek Karpa znajdował się na końcu tego łańcucha. O jego skuteczności Niemcy mieli się przekonać już niebawem.

- Dostaliśmy meldunek, że na naszą linię naciera co najmniej 30 niemieckich czołgów - wspomina pan Franciszek. - Rzeczywiście, czołgi jednak się podzieliły. Część miała nas zajść z flanki, ale dostała się pod ogień działek przeciwpancernych. To były bardzo nowoczesne działka polskiej produkcji. Niewielkie, ale bardzo skuteczne.

Do tego ukryte za murem, w którym obrońcy zrobili otwory strzelnicze. Czołgi atakujące z flanki zostały rozbite, druga część nacierającego zgrupowania wjechała jednak na Grójecką, między zabudowania. Poleciały na nich koktajle Mołotowa, wyskakujący z płonących maszyn żołnierze trafiali pod lufy polskich strzelców, którzy dodatkowo jeszcze starali się trafić w zbiorniki z paliwem.

- To się wszystko paliło, ogień sięgał pierwszego piętra - opowiada major. - Część próbowała się wycofać, czołgi wpadały jeden na drugi.

Atak zakończył się porażką, podobnie jak kolejna próba sforsowania polskich pozycji przy Grójeckiej, jaką Niemcy podjęli w nocy.

- Z pięciu czołgów cztery zostały rozbite, jeden uciekł - dodaje Franciszek Karpa.

Tutaj bardzo przydały się wynalezione przed wojną polskie karabiny przeciwpancerne.

Po raz kolejny Niemcy próbowali sforsować pozycję przy Grójeckiej przy pomocy... ciężarówki. No dobra, pojazd zapewne znalazł się tam przez przypadek. Jego kierowca próbował się wycofać, ale obrońcy strzelając w koła, unieruchomili pojazd. Ktoś zawołał po niemiecku, aby ludzie z ciężarówki się poddali, ci jednak odpowiedzieli strzałami.

Poważnie ranili dowódcę oddziału, którego zastąpił Franciszek Karpa. Polacy jeszcze raz kazali Niemcom się poddać i ponownie usłyszeli w odpowiedzi strzały, tym razem już nieszkodliwe. W tej sytuacji Franciszek Karpa kazał ostrzelać samochód z karabinu maszynowego.

Jedna seria, druga i cisza. Kiedy żołnierze podeszli do samochodu usłyszeli, że ktoś spod plandeki woła po polsku... Okazało się, że był to Ślązak wcielony do jednostki zajmującej się zaopatrzeniem. Nic mu się nie stało, ale dwaj Niemcy, którzy ostrzeliwali się z ciężarówki, zginęli.

Na pace ciężarówki było pełno konserw. Polakom udało się przeciągnąć zniszczony pojazd za dom i tam rozładować. Żołnierze i mieszkańcy okolicznych domów mieli co jeść.

Po kapitulacji Franciszek Karpa trafił do niewoli. Później został wywieziony na roboty do Niemiec, gdzie spędził resztę wojny. W 1945 roku znajdował się w Królewcu i tu doczekał momentu, gdy miasto zajęli Rosjanie. Zanim wrócił do kraju, przez kilka miesięcy był trzymany jeszcze w obozie utworzonym przez Sowietów na terenie Estonii.

W Działdowie nie miał za bardzo czego szukać, pojechał więc do swoich krewnych w Toruniu. Na Podgórzu miał się zatrzymać na krótko. Wyszło tak, mieszka tu już ponad 70 lat.

Ożenił się z Barbarą Kulczyńską. Pracował najpierw na kolei, później w Motozbycie i w Powszechnym Domu Towarowym „Flis”, gdzie był kierownikiem sklepu.

- Na emeryturze najpierw przez osiem lat pracowałem z młodzieżą jako instruktor w domu kultury na Podgórzu. Zajmowaliśmy się m.in. rzeźbieniem - mówi pan Franciszek. - Później syn mi zaproponował, abym zajął się zegarami. Zrobiłem jeden i weszło mi to w krew. Mam w domu 24 zegary, własnej produkcji i "zdobyczne". Jeden z nich jest wielkości pudełka zapałek i chyba ma nawet więcej lat niż ja - powiedział major Karpa podczas uroczystości w WKU otrzymując gromkie brawa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska