Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zapaleńców zostało niewielu

Jarosław Czerwiński
Z ROMANEM KONOPCZYŃSKIM, zasłużonym dla Włocławka trenerem koszykówki, który obchodził niedawno jubileusz 60-lecia pracy szkoleniowej i wychowawczej, rozmawia Jarosław Czerwiński.

Z ROMANEM KONOPCZYŃSKIM, zasłużonym dla Włocławka trenerem koszykówki, który obchodził niedawno jubileusz 60-lecia pracy szkoleniowej i wychowawczej, rozmawia Jarosław Czerwiński.

<!** Image 2 align=right alt="Image 167999" sub="Roman Konopczyński / Fot. Jarosław Czerwiński">Jak się rozpoczęła Pana przygoda z koszykówką?

Z koszykówką zapoznałem się tak naprawdę w 1948 roku. Wcześniej rozpocząłem przygodę ze sportem, grając w piłkę nożną w ówczesnej Gwardii, gdzie przez trzy lata byłem rezerwowym bramkarzem. Wchodziłem do gry tylko wtedy, gdy znoszono z boiska mojego kolegę. Muszę przyznać, że bardzo często tak było, ponieważ wtedy grało się zupełnie inaczej i o wiele ostrzej. Podczas trwającej trzy lata kariery bramkarskiej nabawiłem się wielu kontuzji. Wtedy to właśnie stanąłem przed wyborem koszykówka czy piłka nożna.

Mniejsza ilość kontuzji zdecydowała?

Nie tylko. W koszykówce trzeba więcej myśleć. Pomimo tego, że jest mniejsze boisko, trzeba więcej biegać. Rzucić do kosza też nie jest łatwo, bo liczy się precyzja.

Zaczynał Pan karierę w Zespole Szkół Mechanicznych. Tam nigdy nie było sali gimnastycznej...

Do dyspozycji była tylko aula. Pomimo tego w 1849 roku mieliśmy już porządny zespół koszykówki. Graliśmy wtedy już całkiem dobrze. Nasz profesor od wuefu zorganizował spotkanie chętnych do gry w klubie „Spójnia”. Cała nasz drużyna koszykówki przyszła w komplecie. Prezes klubu podczas rozmowy wziął w jedną rękę czapkę, w druga koszulkę i powiedział - „Koledzy, ja was nie namawiam, ale jak do nas przyjdziecie w takich strojach, będziecie grać.” Pamiętam, że czapki były wtedy na wagę złota, a koszulki i spodenki jeszcze trudniejsze do zdobycia. Więc się zapisaliśmy. I od tego czasu rozpoczęła się przygoda. Pierwszy mecz rozegraliśmy w „Spójni” w 1950 roku.

Ale Pana praca zawodowa nie była związana z koszykówką...

<!** reklama>Po skończeniu nauki pracowałem w szkole w biurze konstrukcyjnym i jako nauczyciel. Po reorganizacji w 1954 roku przeszedłem do przemysłu. Rozpocząłem pracę w Kujawskich Zakładów Koncentratów Spożywczych. Najpierw pracowałem jako zastępca kierownika warsztatu, a po skończeniu studiów awansowałem na głównego konstruktora. Później zostałem głównym mechanikiem i na tym stanowisku przepracowałem do emerytury, na którą przeszedłem w 1996 roku.

Jak się Panu udało pogodzić pracę zawodową i sport?

Trzeba było. Miałem dylemat, albo zająć się zawodowo koszykówką, albo dalej pracować w przemyśle. Doszedłem do wniosku, że koszykówka nie da chleba. Wtedy było strasznie ciężko. W najlepszych swoich latach jako trener dostawałem 300 złotych miesięcznie i to jeszcze nie zawsze. Był taki okres, że nie płacono mi pół roku. Mało tego - choć zespół grał w trzeciej lidze, to nie miałem pieniędzy na wyjazdy i musieliśmy sami pokrywać te koszty. Chociaż muszę przyznać, że jak było dobrze w „Kujawiaku”, to potem mi oddawano te pieniądze. Od 1954 byłem także sędzią koszykówki pierwszej klasy. Sędziowałem jednak wcześniej, bo kiedyś jak się było trenerem i kapitanem drużyny to także i sędzią. Trzeba było to wszystko pogodzić, a przecież miałem dzieci - córkę i syna. Na szczęście, mieszkaliśmy na Fabrycznej w bloku zakładowym i blisko było przedszkole i szkoła.

Nie było klimatu dla koszykówki?

Piłka nożna królowała we Włocławku i koszykarzom było ciężko się przebić. Nawet nie mieliśmy sali i trenowaliśmy w „Starcie”. Potem na Królewieckiej w długiej, wąskiej i ponurej sali. Mówiliśmy na nią „Kicha”.

Nie zazdrości Pan zawodowym trenerom?

Nie. Osiągnąłem wszystkie zaszczyty. Jestem osobą zasłużoną dla Włocławka, mam Złoty Krzyż Zasługi. Nawet nie wiem, dlaczego mi to dawano, ale dostałem. Jestem spełniony w koszykówce, a że oni mają więcej - ich sprawa. Jednak chciałbym, żeby wyniki były adekwatne do tego, co dostają. Zazdrościłem im jedynie tego, że moi chłopcy grali za darmo. We wszystkich zespołach z którymi rywalizowaliśmy, zawodnicy byli opłacani.

Nie sądzi Pan, że zapomina się o koszykówce amatorskiej?

Jest traktowana po macoszemu, jeżeli chodzi o sport młodzieżowy i dzieci. W porównaniu z innymi miastami, takimi jak Toruń i Bydgoszcz, na ten cel przeznaczanych jest bardzo mało pieniędzy.

Może dlatego brakuje talentów we Włocławku&

Bo talent musi być oszlifowany, w zespołach pierwszoligowych i drugoligowych. Jak tego nie ma, to się kończy. W tej chwili w TKM jest dobra praca z dzieciakami, szukają zawodników już niemal w przedszkolach. Jednak na to trzeba czasu i pieniędzy.

Wszystko rozbija się o pieniądze...

Nie tylko, ale także o działaczy, trenerów i ludzi zaangażowanych. Takich jak ja zapaleńców zostało niewielu.

Jak się teraz pracuje z młodzieżą?

Łatwiej. Ci, którzy przychodzą, jak załapią bakcyla, to już trenują. W tej chwili w moim w zespole mam piętnastu zawodników i odeszło tylko dwóch. Pomimo tego, że trzymam zespół mocną ręką, to są i trenują. Młodzież jest chętna i chce grać i osiągnąć sukces.

Przez Pana zespoły przewinęła się masa osób...

Gdzie się nie obrócę, to spotykam swoich zawodników. W urzędach są moi zawodnicy, także trenerzy, nauczyciele to moi zawodnicy.

Wyobraża Pan sobie życie bez koszykówki?

Jak trzeba, to można sobie wyobrazić, jednak póki zdrowie jest, to jeszcze trwam. Gdy nie będę trenował, to będę chodził oglądać mecze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska