Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miasto z kręgosłupem. Teraz czas na ludzi

Marek Nienartowicz, Ryszard Warta
Michał Zaleski kandydatMichał Zaleski - kandydat na prezydenta Torunia
Michał Zaleski kandydatMichał Zaleski - kandydat na prezydenta Torunia Adam Zakrzewski
"Chciałbym, by to był też czas pokazywania, że to pole jest dobrze obsiane i teraz nastał czas zbierania plonów". Rozmowa z Michałem Zaleskim, wybranym po raz czwarty na prezydenta Torunia.

To już Pana czwarta kadencja na stanowisku prezydenta Torunia. Ostatnia?
Pozwólcie mi panowie rozpocząć tę kadencję. Czy jest to ostatnia, czy nie, będę gotów odpowiedzieć nie tylko sobie, ale przede wszystkim wyborcom po połowie kadencji. Dziś nie zakładam, że będzie ostatnia, tak samo jak nie zakładam, że nie będzie ostatnia. Jestem realistą. Wiem, ile mam lat, jakie mam siły, jakie są oczekiwania ze strony mieszkańców. Proszę jednak pamiętać, że jakakolwiek moja jednoznaczna odpowiedź w tej chwili spowodowałaby określoną postawę wobec mnie. Wcześniej przy różnych wyborczych okazjach mówiłem, że bardzo mi zależy, żeby te cztery lata były już bez pikowania typu most. Z drugiej strony chciałbym, by to był też czas pokazywania, że to pole jest dobrze obsiane i teraz nastał czas zbierania plonów.
[break]
W porównaniu z poprzednimi wyborami bardzo szybko ogłosił Pan decyzję o kandydowaniu i to jako pierwszy. To efekt mostowy?
To efekt minionych lat oraz przekonania, że mam potencjał, żeby przez kolejne cztery lata zapewniać miastu rozwój, a mieszkańcom zadowolenie z tego, gdzie mieszkają. Most to pewien symbol, ale dla mnie dużo ważniejsze są takie oceny, jak z „Diagnozy społecznej” profesora Janusza Czapińskiego. W niej torunianie odpowiedzieli: „nam się w Toruniu dobrze mieszka”. Odpowiedzieli tak w dziesiątym lub jedenastym roku mojego gospodarowania w mieście. To daje siłę.
Do wyborów należał Pan do nieformalnego klubu silnych prezydentów, pewnie wygrywających w pierwszych turach. Dziś niewiele z niego zostało. Prezydenci Warszawy, Gdańska czy Wrocławia musieli walczyć w drugiej turze, prezydent Poznania przepadł, prezydent Katowic zrezygnował ze startu. Czy to znaczy, że kończy się czas dinozaurów, prezydentów z doświadczeniem wielu kadencji? Wszędzie: w gospodarce, polityce czy finansach jest falowanie. Więc i dinozaury są raz na górze, raz na dole. Teraz jest czas dołka. Powinni wchodzić - i tak się dzieje w wielu miastach - młodzi. Ale tam, gdzie osoby z doświadczeniem potwierdzają wypełnianie oczekiwań mieszkańców, uzyskają jednoznaczny mandat wyborczy. Co do skrócenia kadencyjności, to od lat obserwuję to na przykładzie naszej partnerskiej Getyngi. Była tam nawet 8-letnia kadencja, także 6-letnia, stanęło na 5-letniej. Jednak ich liczba jest ograniczona. Myślę, że cztery lata jednej kadencji to zdecydowanie za krótko. Pamiętam swoją pierwszą. Z tych czterech lat pierwsze dwa to okres prób i błędów, sprawdzania, co i jak. Pozostały jakieś dwa lata na efektywne planowanie i realizację. A ostatnie pół roku z tych dwóch lat to przygotowania do kampanii wyborczej. Ustawodawca powinien na chłodno pomyśleć, że prezydenci, burmistrzowie i wójtowie to jednak przede wszystkim ludzie od gospodarki, a mniej od polityki. Powinien nieco wydłużyć kadencję - do pięciu, sześciu lat - i ustalić ograniczenie do dwóch kadencji. To dawałoby szansę sprawdzonym ludziom na realizację pomysłów i szansę na wejście nowych ludzi.
Co będzie wizytówką Pana czwartej kadencji? W poprzedniej był most, tramwaj na Bielany...
Most wpływał na łatwość poprzedniej kadencji, choć proszę tego dosłownie nie odbierać. To był konkret - jak wyjdzie, to będzie super, jeśli nie, to człowiek będzie rozjechany. Teraz, jeśli chodzi o inwestycje, to nie ma takiego priorytetu. Trzeba kończyć zadania o charakterze ogólnomiejskim, czyli trasę mostową wschodnią. Mamy zbudowany jej środek o długości 4,1 kilometra. Na północy musimy dobudować podobny odcinek i dwukilometrowy na południowy wschód, z włączeniem do węzła Czerniewice. To rzecz bezdyskusyjnie najważniejsza, która doprowadzi do zakończenia podstawowych rozwiązań drogowych miasta. Po drugie, „posmakowaliśmy” tramwajów. To jest dobre rozwiązanie, powinniśmy się na tym skupić. Bardzo ważna też będzie kontynuacja dbałości o starówkę i - w dalszej kolejności - o osiedla: Bydgoskie Przedmieście, Jakubskie, w sporej części Chełmińskie. Nie powstanie tam jeden obiekt. Tam trzeba wchodzić z rewitalizacją - techniczną i społeczną. Trzeba szukać pomysłów, działania muszą być różnorodne. To może być na przykład nowoczesna biblioteka z miejscem spotkań dla seniorów. Dla mnie jest oczywiste, że kręgosłup infrastrukturalny miasta mamy prawie gotowy. Teraz nadszedł czas na działania blisko ludzi.
Zarzuca się Panu, że właśnie z tym jest problem, że nie chce Pan słuchać ludzi.
Jest podstawowa rzecz, co do której z moimi oponentami jestem zgodny, tylko inaczej o tym mówimy. Ja mówię, jak przydać warunków do dobrego zamieszkania na osiedlu, a mieszkańcy niech palcem wskażą, czego oczekują - czy wybiegu dla psów, czy siłowni plenerowej, czy jeszcze czegoś innego. Natomiast z drugiej strony słyszę, że to za mało, że to mieszkańcy powinni o wszystkim od początku do końca decydować. Uważam trochę inaczej. Mieszkańcy nie są w stanie przesądzić, jak ma wyglądać droga o charakterze średnicowym czy wylotowym. Oni natomiast mówią, że chcą sprawniej wjeżdżać i wyjeżdżać z Torunia. Jak to zrobić? Odpowiadają: panie prezydencie, pana w tym głowa! Nie pytaj nas pan o to, jak poszerzyć ulicę. Masz pan to zrobić! Są sprawy, w których mieszkańcy pokazują palcem - tak i tak to ma być zrobione. Jednak kluczowe rozwiązania trzeba im przygotować. Poza tym to na mnie ciąży jeszcze obowiązek wykonania. Nie możemy dyskutować bez końca. W pewnym momencie trzeba zakończyć dyskusję i powiedzieć: owszem, są głosy odmienne, ale teraz nadszedł czas na realizację. Z mostem swego czasu było podobnie. W którymś momencie trzeba było powiedzieć: budujemy! Inaczej mostu by nie było.
Czy zmiany na toruńskiej scenie politycznej nie dowodzą tego, że czas wielkich partii w samorządzie się kończy? Z jednej stron udany debiut Czasu Mieszkańców, z drugiej katastrofa eseldowskiej lewicy, która ma w Radzie Miasta jednego człowieka.
Partie nie zrezygnują z wpływów w dużych miastach. Nawet jeżeli doczekamy się okręgów jednomandatowych, za czym się zresztą opowiadam. Jednak w samorządzie musi też być miejsce dla tych, którzy przychodzą spoza partii. Ja tak przyszedłem. Nie nadawałbym jednak ponad miarę wartości temu, co dzisiaj jest popularnie określane jako ruchy miejskie. Takie pomysły, jakie są w ruchach miejskich, również były, są i będą w partiach. Ugrupowanie, którego jestem liderem, nie jest partyjne, równie śmiało możemy się zaliczyć do ruchów miejskich.
Tylko że jego wynik wyborczy jest sukcesem bardzo umiarkowanym. Skąd ta dysproporcja między Pańskim wynikiem a wynikiem Czasu Gospodarzy?Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Wpływ na wynik pewnie miała metoda d’Hondta. Dla przykładu - zdobyliśmy 13 tysięcy głosów i mamy 6 mandatów w Radzie Miasta. Czas Mieszkańców - 6,5 tysiąca głosów i ma 4 mandaty. To, że mieliśmy o 100 procent więcej głosów, nie poskutkowało stuprocentowo większą liczbą mandatów.
Wspomniał Pan o tym, że kończy się czas nadganiania zaległości cywilizacyjnych. To akurat pokrywa się z końcem dużych pieniędzy unijnych.Dokładnie tak. Jest jeszcze ostatnia, niepowtarzalna szansa, żeby skorzystać z tych funduszy. Akcenty w ich rozdzielaniu będą rozłożone inaczej. Więcej pieniędzy ma być kierowanych bezpośrednio do mieszkańców, a nie na infrastrukturę. Na nią też jednak trochę pieniędzy będzie i trzeba z tego skorzystać.
Pieniędzy unijnych nie ma bez wkładu własnego. To z kolei powoduje zadłużenie. Jeszcze długo będzie się Pan musiał tłumaczyć z zadłużenia miasta.Nie widać przyczyny dla tego zarzutu. Na obsługę zadłużenia przeznaczamy 8 procent wydatków. Przełóżmy to na myślenie w kategoriach rodziny. Niech rodzina otrzymuje dochody w wysokości na przykład 8 tysięcy złotych. 8 procent z niej to kwota, na której spłatę stać chyba każdą rodzinę. Za te pieniądze rodzina kupiła mieszkanie. Starannie pilnujemy tego, aby nie przekroczyć innych barier wyznaczonych dla zadłużenia. Dlatego w Toruniu inwestujemy tylko i wyłącznie w przedsięwzięcia trwałe, czyli w coś, co będzie istniało od 30 do 130 lat. Dlaczego mamy w to angażować pieniądze tylko współczesnego pokolenia? Angażujemy więc pieniądze także przyszłych pokoleń, które będą korzystać z tych przedsięwzięć. Obiekty, sieci kanalizacyjne, mosty, drogi - to wszystko będzie służyło miastu przez dziesiątki lat. Poza tym zadłużenie uzupełnia fundusze pozyskane z zewnątrz. Gdybyśmy tylko i wyłącznie za własne pieniądze inwestowali, to zbudowalibyśmy o połowę mniej. Gdyby zaczęły się jakieś problemy w gospodarce, jak w 2008 roku, to powiemy sobie „stop” i z poziomu 30 procent wydatków na inwestycje zejdziemy do 15 procent. Na przykład w przyszłym roku będzie spadek wydatków na inwestycje prawie o jedną trzecią. To będzie czas przygotowania dokumentacji - tego wszystkiego, co ma pozwolić pozyskać pieniądze z zewnątrz. Wtedy będziemy widzieli, na co mamy szanse. I na lata 2017-2018 będziemy rezerwowali na inwestycje 300 mln zł, a nie 200 mln zł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska