Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie wyklucza powrotu

Piotr Bednarczyk
Gdy pod koniec 2006 roku Roman Karkosik przejął toruński klub żużlowy, za sprawy organizacyjno-sportowe odpowiedzialni byli menedżer Jacek Gajewski (z prawej) i prezes Wojciech Stępniewski
Gdy pod koniec 2006 roku Roman Karkosik przejął toruński klub żużlowy, za sprawy organizacyjno-sportowe odpowiedzialni byli menedżer Jacek Gajewski (z prawej) i prezes Wojciech Stępniewski Łukasz Trzeszczkowski
Z Jackiem Gajewskim, byłym menedżerem Unibaksu Toruń, rozmawiamy o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości toruńskiego klubu

Zaskoczyła Pana decyzja Romana Karkosika o rezygnacji ze sponsorowania żużla od sezonu 2015?
[break]
I tak, i nie. Wiedziałem, że kiedyś to się skończy, ale że akurat teraz... Na pewno trochę byłem zaskoczony. Obserwowałem coś takiego, że pan Roman Karkosik i ludzie z jego otoczenia coraz bardziej zaczęli wciągać się w żużel. Pamiętam jesień i zimę w 2006 roku, kiedy zastanawiałem się, dlaczego biznesmen zdecydował się wejść w ten klub. Ale już pod koniec mojej przygody z Unibaksem zauważyłem, że zainteresowanie żużlem właściciela klubu jest coraz większe. Wydawało się, że jego związek ze speedwayem potrwa dłużej. Ale jednak zdecydował się opuścić klub.
Wspomniał Pan o 2006 roku. Właśnie wtedy Roman Karkosik przejął toruński żużel, a Pan był w gronie osób, które zajęły się sprawami organizacyjno-sportowymi. Jak Pan wspomina tamte czasy?
Jako jeden z najlepszych okresów, jeśli chodzi o moją pracę w żużlu, a trochę w nim przepracowałem, bo trwało to od początku lat 90-ych. Był to na pewno okres dla mnie bardzo ciekawy, dużo się nauczyłem, razem z grupą ludzi, z którymi wówczas współpracowałem, czyli prezesem Wojciechem Stępniewskim, Markiem Kornackim i Łukaszem Benzem. Wykonaliśmy kawał dużej, dobrej roboty, bo to, co zastaliśmy pod koniec 2006 roku w toruńskim klubie, to był obraz nędzy i rozpaczy, tak w sferze finansowej, jak i sportowej. W dwóch kolejnych latach klub stanął na nogach. Podstawą było to, że mieliśmy solidny fundament finansowy, mieliśmy gwarancję tego, że ten klub, skoro wszedł w niego tak poważny człowiek, będzie funkcjonował inaczej niż wcześniej.
Jak by Pan porównał obecny Unibax z tym, w którym przepracował Pan cztery lata?
Duży przeskok był jeszcze w czasie, gdy pracowałem w Unibaksie, czyli przejście na Motoarenę. To dało całkiem inne możliwości, całkiem inne warunki pracy. To było również coś nowego dla kibiców, sponsorów. Gdy w 2007-2008 roku uporaliśmy się ze sprawami sportowymi i finansowymi, mocno ograniczał nas stadion, mimo mojego ogromnego sentymentu do tego miejsca. Wówczas ciężko byłoby zrobić krok w przód. A Motoarena dała nam taką możliwość. A jeśli chodzi o porównania między obecnym Unibaksem, a tym dawnym... W wymiarze organizacyjnym to raczej kontynuacja. Zmienili się ludzie, niektórzy poukładali sobie życie inaczej, odeszli dość szybko. Najdłużej z tego pierwszego składu, z tej wymienionej przeze mnie czwórki, w klubie był Wojciech Stępniewski. W wymiarze sportowym, gdy ja pracowałem, nie było wielkich, spektakularnych transferów. Pieniądze przewidziane na kontrakty nie były aż tak duże, choć mam świadomość, że w całej Polsce to się zmieniło. Gdy ja byłem w klubie, miałem trochę inne podejście, raczej szukałem zawodników, którzy nie byli wielkimi gwiazdami, których można ściągnąć do Torunia i wiązać z nimi przyszłość. W ostatnich latach było kilka dużych transferów, których ja, nawet gdybym chciał, to nie byłbym w stanie przeprowadzić. Nie miałem z góry przyzwolenia i takich pieniędzy. Ale na pewno w tamtych czasach nie osiągaliśmy gorszych wyników niż są obecnie.
Co decyzja Romana Karkosika może oznaczać dla toruńskiego żużla?
Na pewno jakieś zmiany. Tak personalne, jak i organizacyjne. Nie wiadomo, kto będzie właścicielem spółki od przyszłego sezonu, kto nią będzie zarządzał, kto będzie sponsorem. Sytuacja jest o tyle dobra i zdrowa, że decyzja została ogłoszona już teraz i władze miasta, na które spada w tej chwili największa odpowiedzialność za żużel w Toruniu, mają dużo czasu. To była decyzja fair, gdyby ona zapadła po sezonie, byłoby dużo trudniej z tego wybrnąć. Jest czas, żeby się zastanowić i zacząć działać, by ten klub jakoś rozsądnie funkcjonował. Na pewno trzeba zdać sobie sprawę, że ten klub nie będzie miał budżetu na poziomie 12-13 milionów złotych. Trzeba będzie zejść ileś pięter niżej i robić ten biznes za mniejsze pieniądze, na poziomie 7-8 milionów. Co nie wyklucza tego, że drużyna będzie utrzymana na dobrym, czy wręcz bardzo dobrym poziomie sportowym. Nigdzie nie jest napisane, że klub z budżetem 13 milionów jest „skazany” na sukces, a ten z ośmioma milionami na porażkę. Choć lepiej mieć, oczywiście, więcej pieniędzy, zwłaszcza w obecnym systemie, w którym nie ma zbyt dużo ograniczeń.
A kto - Pana zdaniem - powinien przejąć klub? Prywatny inwestor, spółka miejska, rada sponsorów?
Nasze toruńskie doświadczenia pokazują, że mamy dwie spółki miejskie i jakoś średnio one sobie radzą. Nie radzi sobie też Polonia Bydgoszcz. Dlatego zgodzę się z moim kolegą z sejmiku Januszem Niedźwieckim, że nie zawsze gmina, samorząd jest najlepszym właścicielem. Tam, gdzie można, trzeba szukać innych rozwiązań. Tak samo powinno być z naszym żużlem. Trudno powiedzieć, w jakim kierunku to pójdzie w Toruniu. Znalezienie jednego, dużego inwestora, który wziąłby odpowiedzialność na siebie, może być trudne. Z kolei jeśli to ma być szersza grupa udziałowców, to nie będzie to najlepiej funkcjonowało. Powstaną różne tarcia, każdy będzie miał inne pomysły, idee. Przerabiałem już 15-osobowy zarząd w latach 90-ych nie było to najlepsze rozwiązanie. Najlepiej byłoby, gdyby to był jeden właściciel, ale, jak powiedziałem, o kogoś z Torunia będzie trudno, natomiast czy znajdzie się ktoś z zewnątrz, też nie wiadomo.
Zanim jednak nastąpi rozejście się Romana Karkosika z toruńskim żużlem, mamy jeszcze przed sobą sezon 2014. Jak Pan ocenia szanse na odrobienie strat minus ośmiu punktów i walkę o mistrzostwo Polski?
Jeśli zostaną odrobione straty i drużyna znajdzie się w pierwszej czwórce, to jest ogromna szansa na wywalczenie złota. Jak ta drużyna dojedzie do play off w pełnym składzie, to ciężko będzie w dwumeczu komukolwiek ją zatrzymać. Ale jest kwestia tych nieszczęsnych minusowych punktów. Jak patrzę na inne kluby, to sądzę, że ogromne znaczenie będzie miała ich kondycja finansowa. Już dziś Gdańsk i Częstochowa mają problemy. Te drużyny mogą być dostarczycielami punktów dla innych. Wydaje mi się, że trzy zespoły: Leszno, Zielona Góra i Gorzów mają największe szanse na awans do play off. Ale czwartą drużynę, która będzie walczyła z Unibaksem o miejsce w półfinałach, trudno mi wskazać. Może Tarnów?
W Toruniu mamy dram team. Taki skład też jest trudny do prowadzenia, bo każdy ma swoje ambicje, a nie wszyscy załapią się np. do biegów nominowanych.
Jest też kwestia młodzieży. Czy juniorzy będą jeździli po trzy biegi, czy dostaną szansę częstszego zaprezentowania się. Na pewno nie jest łatwo prowadzić taką drużynę. Każdy ma swoje ambicje, ale też i każdy zarabia pieniądze, a jak jeździ mniej, to i mniej zarabia.
Rozważa Pan powrót do toruńskiego klubu od sezonu 2015?
Już dwa razy byłem w tym klubie. Mówi się, że do trzech razy sztuka... Powiem szczerze, że nie wiem. Generalnie jestem otwartym człowiekiem. Gdybym miał wrócić do toruńskiego klubu, to mocno bym się zastanowił. To zależałoby od tego, jak ten klub miałby funkcjonować, kto miałby nim rządzić, kto za co miałby odpowiadać. Musiałoby to chyba trochę mocniej funkcjonować na moich warunkach, niż to miało miejsce wcześniej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska