MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przyjemnie się nosi

Redakcja
Tomek Czachorowski
Dres jest wdzięcznym materiałem do szycia. Śmieję się, że radzi on sobie dobrze w naszym społeczeństwie od wielu lat. Pojawia się pod różnymi postaciami i zawsze znajdzie swoich fanów - z Natalią Gniadek*, właścicielką marki NANI, rozmawia Dominika Kucharska

Ubrania swojej marki opisujesz po wojskowemu. Po prostu „Nosi się przyjemnie”.
Tak, bo ja do wylewnych nie należę (śmiech). Poza tym to zdanie najlepiej opisuje to, co chcę oferować klientkom. Od samego początku stawiam na dobrej jakości materiały, wybieram najlepszą, polską bawełnę i dzianinę. Kiedyś, chodząc po butikach irytowałam się, że za coś tak niskiej jakości trzeba zapłacić tyle pieniędzy. I tak zaczęło się moje projektowanie.

Postanowiłaś przekuć irytację we własny biznes?
Można tak powiedzieć. Od zawsze zwracałam uwagę na materiał, z którego wykonany jest ciuch. Denerwowałam się dotykając, na przykład bluzki, która na pierwszy rzut oka jest bawełniana, a tak naprawdę to bawełny w niej nie uraczysz. Wiemy, z czym się to wiąże. Jest upał, a ta tkanina wcale nie oddycha, jest nieprzyjemna dla ciała. Potem kolejny dylemat „Czy jak to wrzucę do pralki, to coś z tej bluzki jeszcze zostanie?”. A ja chcę, żeby ubrania były trwałe i dobrze wykończone.

Przyglądam się ubraniom na wieszakach i widzę, że poszłaś w dres.
I tak, i nie. Dres jest wdzięcznym materiałem do szycia i bardzo dobrze się przyjął. Zresztą śmieję się, że radzi on sobie dobrze w naszym społeczeństwie od wielu lat. Pojawia się pod różnymi postaciami i zawsze znajdzie swoich fanów. To, co wisi na wieszakach, w większości nie jest wykonane z dresu, a z cieńszej bawełny
stylizowanej na dres. Szykując kolekcję jesień-zima wzięłam tylko jedną belkę dresu, a reszta to zupełnie inne tkaniny.

To dlatego, że dres Ci się znudził?
Nie, ja po prostu lubię łączyć materiały. Preferuję proste kroje, ale z oryginalnymi detalami, które - mimo że bywają drobne - przykuwają uwagę. Uszyłam T-shirt z kontrastową kieszonką. Zamiast tkaniny w kropki lub paski, których nie trawię, wybrałam taką w słodkie babeczki. Jasne, że nie każdy założy na siebie coś takiego, ale np. nasze koszulki ze znakami zapytania, czy wykrzyknikami sprzedają się bardzo dobrze. Przyznam, że nie jest dziś łatwo wymyślić coś niepowtarzalnego, bo każdy, kto chce szyć, ma dostęp do wszystkiego.

No i mamy wysyp projektantów…
To prawda. Technika tak poszła do przodu, że dziś każdy projektuje, każdy robi zdjęcia, każdy nagrywa filmy, każdy jest grafikiem… Wierzę, że czas to zweryfikuje i na rynku zostaną marki ubraniowe, które stawiają na jakość i wygodę zarazem.

Jesteś młodą mamą. Zauważam, że wiele dziewczyn właśnie po urodzeniu dziecka znajduje w sobie odwagę do otwierania własnego biznesu.
Tak i u mnie też tak było. Długo szukałam pracy. Był problem, bo w domu małe dzieci, bo miałam przerwę na ich wychowanie, bo przez to wypadłam z rynku… W końcu na rozmowach przestałam przyznawać się, że jestem mamą. I co wtedy? Wtedy zaczęły pojawiać się pytania, czy czasem nie planuję zajść w ciążę w najbliższym czasie. Ale po czterech latach wiedziałam, że już czas wyjść z domu, kończyć to „przedszkole”. To tak dla zdrowia psychicznego zarówno swojego, jak i dzieci.

Co robiłaś w epoce przed NANI?
Różne rzeczy. Między innymi pracowałam w firmie budowlanej, zajmowałam się sprzedażą. Niestety zostałam zwolniona z winy pracodawcy. To był dobry impuls. Okazało się, że w regionie jest dużo fajnych programów, wspierających osoby właśnie w takiej sytuacji, w jakiej ja się znalazłam. Napisałam biznesplan, pogłówkowałam i udało mi się zdobyć dotację. Maszyna ruszyła.

Od razu pomyślałaś o projektowaniu ubrań?
Tak. W głowie świtała mi jeszcze myśl o założeniu szkoły jogi, bo dość długo się tym zajmowałam. Zrezygnowałam jednak z tego pomysłu, bo nasz rynek jest już takimi szkołami przesycony. Ciągnęło mnie do mody. Pracowałam dla kilku firm odzieżowych jako visual merchandiser, jeździłam na szkolenia do Madrytu. To mnie kręciło. Tak urodziła się marka NANI.

A dziś spotykamy się w Twoim pięknym, nowo otwartym atelier. Dla początkującej
projektantki to chyba spełnienie marzeń?

Atelier… Jak to ładnie brzmi! Takie miejsce identyfikowane z marką to coś świetnego.
Bardzo dobrze się tu czuję. Sama decydowałam o każdym szczególe, bo urządzanie wnętrz to moja kolejna pasja. Nie chciałam, aby to pomieszczenie było tylko pracownią zastawioną maszynami i manekinami. Tu klientka może obejrzeć ubrania, przymierzyć, porozmawiać, wypić kawę.

Obok tych wygodnych ciuszków, NANI oferuje tiulowe spódniczki. Przypominają
mi one Carrie z „Seksu w wielkim mieście”.

Zaprojektowałam je wiedząc, że taka spódniczka to marzenie chyba każdej małej dziewczynki. Marzenie, często niespełnione. Czemu by nie zrealizować go będąc już dorosłą kobietą? Te spódniczki baletnicy pasują zarówno do trampek, jak i do szpilek. Panie, które je widzą, uśmiechają się z sentymentem. Moja córka nosi teraz takie spódniczki i prosi mnie, żebyśmy ubrały się tak samo (śmiech).

Ile lat mają kobiety, które wybierają ubrania NANI?
To z reguły panie mające od około 30 do 45 lat, ceniące jakość i swobodę. NANI to nie są ubrania do biura, w którym obowiązuje ścisły dress code. Za to grono osób wybiera je z myślą o wyjeździe, czy popołudniowych spotkaniach z przyjaciółmi. Moje sukienki, mimo że są dosyć luźne, mają zaszewki, które modelują sylwetkę. Nie wygląda się w nich jak w worku. To trochę taka odpowiedź na modę oversize, bo moim zdaniem w tego typu ubraniach dobrze wyglądają tylko dziewczyny o idealnych figurach. Osoba, która ma więcej ciałka i tak w oversize będzie wyglądać na dużą, a na tej za chudej będzie to wisieć.

Twoje klientki to kobiety z naszego regionu?
Zdecydowanie więcej zamówień dociera do mnie z innych miast. Nasz lokalny rynek
jest trudny do przetrawienia, słyszałam o tym od wielu osób. Nie wiem, z czego to wynika. Internet pozwala jednak docierać znacznie dalej, więc nie wpadam w depresję. Na razie idzie mi dobrze.

Projektując ubrania myślisz o sobie, o tym, co sama byś założyła?
Staram się tego nie robić, bo mam swój, dość zamknięty styl. Gdybym kierowała się tylko tą kategorią, to utknęłabym w modzie dla bardzo wąskiego grona osób. Bo widzisz, ja nie lubię wielu rzeczy, które są modne, jak wspomniane kropki i paski. Lubię za to szarości, biele i granaty, ale pamiętam, żeby w kolekcjach zrobić też
miejsce dla koloru. Jadąc teraz po materiały zabrałam koleżanki, żebym czasem nie wróciła z belami tkanin, kupionych tylko pod mój gust (śmiech).

Gdzie nauczyłaś się szyć?
Tak naprawdę, to wciąż się uczę. Pod okiem krawcowej zrobiłam kurs szycia. Kiedyś prawie w każdym domu była maszyna, więc odkąd pamiętam, coś tam dziergałam. Jak z czymś sobie nie radzę, to szukam pomocy, ale nie jest to łatwe. Nie zdawałam sobie sprawy, że obecnie tak trudno jest znaleźć krawcową, która szyje ubrania. Większość oferuje tylko przeróbki, bo najzwyczajniej ludzie już nie zamawiają u krawcowej bluzki, czy sukienki. Łatwiej iść do galerii handlowej i mieć coś od razu. Krawcowe, które potrafią szyć od A do Z, są w Bydgoszczy na wagę złota i trzeba się do nich ustawić w długiej kolejce.

Kim chciała zostać mała Natalia?
Lekarką ratującą dzieci w Afryce (śmiech). Życie weryfikuje nasze marzenia, ale nie żałuję niczego. Jestem na fajnym etapie, mam świetną rodzinę, superdzieciaki, które są już podchowane. Mogę zająć się sobą, tym, co kiełkowało w mojej głowie.

A co wybrałaś zamiast medycyny?
Rolnictwo na UTP…

No to trafiła mi się kolejna projektantka po rolnictwie. W zeszłym numerze „Miast
Kobiet” rozmawialiśmy z Kopą. Płodny ten kierunek!

Bo podobnie jak Kopa., idąc na ten kierunek, nastawiałam się na naukę kształtowania
środowiska i projektowania ogrodów. Tymczasem okazało się, że kroczymy twardym torem rolnictwa. Jak pan na uprawie roślin zapytał, ile osób jest ze wsi i ma gospodarstwo, to trochę się zdziwił, jak zobaczył jedną podniesioną rękę. To były trudne studia, więc jak przebrnęłam przez dwa lata, to żal było to rzucić. W międzyczasie wzięłam rok dziekanki, trochę włóczyłam się po świecie. Pracowałam
w Londynie, skąd miałam dobry punkt wyskokowy. Zaliczyłam też trzymiesięczne praktyki w Holandii.

Czym się tam zajmowałaś?
Trafiłam do świetnego miejsca. To była stara szklarnia, gdzie uprawiano aloes. Mieli ją zmodernizować, ale ta nowoczesność nie dała rady tam dotrzeć. Coś w kącie odpadało, coś się psuło, a przez to zawsze miałam co robić. Dziennie pokonywałam na rowerze 10 kilometrów, żeby posprzątać po paprociach czy przygotować dostawę do Ikei, ale to było genialne. Te wszystkie doświadczenia, mimo że niezwiązane
z tym, co się później robi w życiu, kształtują człowieka.

*Natalia Gniadek

Rocznik 1984. Urodziła się Gdańsku. Od 10 roku życia mieszka w Bydgoszczy. W tym roku założyła markę odzieżową NANI. Jej pracowania mieści się przy ulicy Zamoyskiego. Ma dwie córeczki - Nadię i Ninę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Przyjemnie się nosi - Express Bydgoski

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska