Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Tomaszem Niżygorockim, organistą konkatedry Św. Trójcy w Chełmży

Marcin Seroczyński
Tomasz Niżygorocki kocha muzykę
Tomasz Niżygorocki kocha muzykę Marcin Seroczyński
Nasz dzisiejszy rozmówca gra dla Boga i ludzi. Żałuje, że nie dla wszystkich muzyka odgrywa ważną rolę podczas mszy świętej.

Jak zrodziła się pana pasja do muzyki organowej?
Zainteresowanie muzyką zaszczepił we mnie tata Grzegorz Niżygorocki, który pochodzi z Gdańska. W dzieciństwie chciał na czymś grać, lecz nie pozwalały mu na to warunki materialne. Zawsze miał zamiłowanie do akordeonu. Dopiero później zrealizował swoją pasję i obecnie gra na organach w kościele pw. św. Stanisława Biskupa w Lubiczu Dolnym. Ja rozpocząłem naukę gry na fortepianie w wieku 7 lat. Chodziłem z tatą do kościoła św. Maksymiliana Kolbe. Tam na organach grał Henryk Klimczak. Od razu jednak nie zasiadłem za kontuar. Najpierw musiałem wyćwiczyć palce i słuch poprzez grę na pianinie.

Trzeba mieć do tego talent?

Uważam, że każdego można nauczyć grać na jakimś instrumencie. Szczególnie dzieci podatne są na przyswajanie dźwięków. Jednak kształcenie muzyczne nie należy do najłatwiejszych.

Jak wygląda typowa edukacja muzyczna?
Składa się z trzech stopni. Pierwszy to zajęcia dla dzieci w wieku szkoły podstawowej, tak zwane umuzykalnienie. Dziecko wówczas otwiera się na świat dźwięków i rozwija słuch muzyczny. Dawniej do dobrych obyczajów należała umiejętność grania na różnych instrumentach. Każdy z naszych przodków otrzymywał podstawowe wykształcenie muzyczne jako część składową codziennych umiejętności, niestety wartościowe umuzykalnienie zostało wyparte także ze zwykłych podstawówek. Później jest szkoła drugiego stopnia, w której uczą się muzycy począwszy od gimnazjum. Wówczas precyzuje się plany co do konkretnego instrumentu. Ja zdecydowałem się na organy.

Przeszedł pan całą ścieżkę kształcenia?

Do szkoły muzycznej poszedłem dwa lata później, bo uczyłem się grać na pianinie pod kierunkiem wspomnianego Henryka Klimczaka i, jak się później okazało, była to najlepsza szkoła. Szedłem do szkoły muzycznej umiejąc już grać. Kończąc podstawówkę i szkolę muzyczną 1 stopnia w Toruniu zadecydowałem, że będę kontynuował naukę w Salezjańskim Liceum Muzycznym w Lutomiersku pod Łodzią. Jest to szkoła typowo organistowska. Korzystne było to, że program nauczania rozłożony na sześć lat zrobiliśmy w cztery. Pomocna w kształceniu była zdrowa rywalizacja między nami, dzięki czemu wzrastaliśmy w muzyce. Po ukończeniu tej szkoły otrzymałem dobry warsztat organistowski zapewniający łatwiejszą dalszą edukację.

Po studiach nie od razu zaczął pan grać?

Po ukończeniu Akademii Muzycznej w Gdańsku zostałem przez dwa lata na uczelni jako wykładowca. Rozwoziłem też pizzę. Najwięcej satysfakcji jednak dawało mi stanowisko drugiego dyrygenta toruńskiego Chóru Katedralnego Pueri Cantores Thorunienses zaraz za prof. Romanem Gruczą. Później zwolniło się miejsce organisty parafii katedralnej w Toruniu. Poprosiłem ks. proboszcza Marka Rumińskiego o pracę. Grałem tam trzy lata. Stworzyłem chór Schola Cathedralis Thoruniensis, który działa do dzisiaj. Z tym zespołem zdobyłem wyróżnienie na przeglądzie chórów w Rumi w 2011 r., a w Chełmnie Brązowe Pasmo na festiwalu kolęd.

Jak znalazł się pan w Chełmży?
Pierwszy raz o Chełmży usłyszałem, gdy zostałem organistą w katedrze toruńskiej. Było to na spotkaniu opłatkowym z ks. biskupem Andrzejem, który powiedział, że w Chełmży jest wielce zasłużony organista, ale nie ma następcy. Wówczas nie myślałem o graniu w Chełmży. Miasto znałem tylko ze słyszenia. Jednak z biegiem czasu postanowiłem zmienić pracę i wtedy po rozmowie z proboszczem, ks. kan. Krzysztofem Badowskim Chełmża pojawiła się ponownie, więc jestem.

Lubi pan muzykę baroku.
Jest ona dla mnie bardzo bogata w swojej harmonii, mającej wielokierunkowe odniesienia wewnątrz utworu do różnych tonacji, a rozbudowana w niej symbolika pozwoliła stwierdzić słynnemu Nicolasowi Harnoncourtowi, że „muzyka ta jest mową dźwięków”. Po okresie baroku nastąpiła muzyka oświecenia, która jest już radykalnie inna.

Dlaczego?
Miała być prosta, łatwa i przyjemna dla ludzi, szczególnie w swojej świeckiej postaci. Było to niekorzystne także dla muzyki kościelnej. Barok jest ostatnią epoką, gdzie muzyka była jeszcze dość ściśle związana z kulturą kościelną. Zresztą Kościół zawsze był i jest niezawodnym mecenasem kultury.

Ma pan ulubionych kompozytorów?

Jan Sebastian Bach to baza każdego organisty. Lubię słuchać i grać również mniej znanego, ale fascynującego mnie niemieckiego kompozytora Dietricha Buxtehude, którego słuchał też Bach. Zawsze inspirował mnie mój mistrz organowy, prof. Bogusław Grabowski, organista Bazyliki Mariackiej w Gdańsku, świetny muzyk, wielki człowiek.

Czy organista musi czuć powołanie?
Kiedy siadam za kontuarem nie towarzyszą mi wielkie emocje czy uniesienia, ponieważ jest to moja codzienna praca, ale bycie organistą traktuję jako powołanie. Kierunek muzyki kościelnej, który wybrałem na studiach dawał też przygotowanie liturgiczne. Staram się przygotowywać śpiewy i samemu być gotowym do mszy św. Jestem świadomy tego, co robię, ponieważ biorę udział w liturgii, czyli uczestniczę w najwyższej formie kultu oddawanego Panu Bogu. Muzyka podczas mszy św. ma dwa cele: oddanie chwały Bogu i podniesienie ducha ludzi. Celem muzyki kościelnej nie jest to, żeby było ładnie i głośno, albo żeby pokazał się organista. Ja mam podnieść ducha ludzi do modlitwy, nadać uroczysty charakter mszy. To też kładzie na mnie wielką odpowiedzialność. Rodzi się również pytanie czy osoba niewierząca może być organistą? To trudna kwestia.

Czyli pilnuje pan świętości.
Współcześnie mamy kulturę masową, gdzie jest wszystko spłaszczane. Wkrada się to do kościołów. Przychodzą osoby, które na ślubie chcą zaśpiewać „Hallelujah” Leonarda Cohena, nie biorąc pod uwagę, że to nie jest wesele tylko ślub w kościele - liturgia, sacrum. Jest to msza św., czyli nie miejsce do śpiewania utworów niereligijnych, w których występuje słowo alleluja i fajnie brzmi. Często ludzie mają mi to za złe bo nie rozumieją dlaczego nie chcę zagrać utworu niepasującego do mszy św. Piękną tradycję oddzielania sacrum od profanum w Kościele podtrzymuje i jest jej strażnikiem Alfons Dorawa, długoletni chełmżyński organista i dyrygent najstarszego chóru w Polsce „Św. Cecylia”, od którego uczę się również pokory.

Jednak dyrygentura chóralna bardziej pana pociąga?
Podczas studiów na Akademii Muzycznej w Gdańsku zachwyciłem się muzyką chóralną i przejęła ona nade mną większą władzę niż muzyka organowa. Wolę pracę jako dyrygent niż grać koncerty organowe. Od początku mojej pracy w Chełmży prowadzę Scholę Gregoriańską stworzoną ściśle do celów liturgicznych. Założyłem przy parafii Chór Młodzieżowy. Przyświecała mi myśl stworzenia alternatywy dla młodzieży i wychowania kolejnych pokoleń chórzystów „Św. Cecylii”, której mój chór jest nazwijmy to „młodzieżówką”. Chcemy tworzyć pełny chór czterogłosowy. Zapraszamy chętnych z pasją do śpiewania. Dla chórzystów jest to okazja do bogatszego życia nie tylko w dziedzinie muzyki, bo chór to przede wszystkim ludzie, z którymi warto spędzać czas.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska