Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sceny z życia pływającego miasta

Redakcja
Kilkunastometrowe fale, fortepian wędrujący po sali koncertowej, potłuczona zastawa, rozbite kasy fiskalne. Strwożeni pasażerowie. Tak wspomina swoje morskie przygody Józef Eliasz, muzyk, który w latach 80. pracował na statkach „Saga Fjord” i „Vista Fjord”. Szczęście dopisywało mu na wodzie 11 lat.

Kilkunastometrowe fale, fortepian wędrujący po sali koncertowej, potłuczona zastawa, rozbite kasy fiskalne. Strwożeni pasażerowie. Tak wspomina swoje morskie przygody Józef Eliasz, muzyk, który w latach 80. pracował na statkach „Saga Fjord” i „Vista Fjord”. Szczęście dopisywało mu na wodzie 11 lat.

<!** Image 2 align=none alt="Image 184266" sub="Józef Eliasz z sentymentem wspomina swoją muzyczną młodość. Grał i nieźle zarabiał na statkach wycieczkowych, zwiedzał egzotyczne miejsca na świecie, poznawał ciekawych ludzi. FOT. Archiwum J. Eliasza">

Trzydzieści lat temu praca na statku była jak wygrana na loterii. Muzycy, którym udało się podpisać kontrakt z armatorem, podsuwali umowę o pracę pod nos zazdrosnym kolegom i chwalili się, że złapali Pana Boga za nogi.

- Tak było - potwierdza Józef Eliasz, jazzman, który pływał przez 11 lat. - To, co udało się nam zarobić przez miesiąc, koledzy w kraju osiągali po roku ciężkiej pracy. Niestety, nie każdy mógł grać na wycieczkowcach. Wybierano tylko najlepszych. Ja zaczynałem od występowania w trio, później awansowałem, aż z czasem stałem się band liderem, miałem dwie grupy muzyczne, dawałem pracę wielu osobom.

Uwięzieni

Józef Eliasz zapewnia, że koncertowanie dla luksusowej klienteli to ciężki kawałek chleba: - Codziennie musieliśmy grać inny repertuar, lecz nie było czasu na żadne dodatkowe próby. Trzeba było zatrudniać muzyków, którzy świetnie czytali nuty i wystarczyło im jedno wspólne przegranie materiału. Dodatkową trudność stanowiło to, że w każdym niemal porcie na statek wchodziły nowe gwiazdy, z którymi trzeba było udanie współpracować od pierwszej chwili. Pasażerowi nie mogli się przecież nudzić, no i wymagali show na najwyższym poziomie. Kolejna trudność to uciążliwość, wynikająca z uwięzienia na statku (dosłownie), w przypadku podróży dookoła świata były to nawet trzy miesiące z tymi samymi ludźmi. Nie każdy dobrze znosił to psychicznie...

<!** reklama>

Czasem show zakłócała buntująca się natura, tak, jak podczas jednego z rejsów po Atlantyku: - Pamiętam, że stałym gościem w sali koncertowej był pewien pan, siadający zawsze w tym samym miejscu. - wspomina muzyk. - Tego dnia sztorm był straszliwy, wprost nie do zniesienia. W pewnym momencie fortepian przymocowany do sceny, nagle się od niej oderwał i przetoczył się dokładnie w to miejsce, w którym zwykle siadywał nasz stały słuchacz. Na szczęście tym razem gość nie pojawił się na koncercie. Józef Eliasz dodaje, że w ślad za fortepianem poleciało morze szkła, a także porozbijane na kawałki kasy fiskalne: - Gdy stanąłem na wysokości rufy, ujrzałem falę wysokości wielkiego wieżowca. Nie myślałem wtedy o śmierci, obserwowałem, co się dzieje i miałem nadzieję, że za chwilę wreszcie nastąpi cisza...

Czasem niebezpieczeństwo nadciągało z zupełnie innej strony.

Rozkaz to rozkaz

Kolega Józefa Eliasza, także muzyk, bardzo ucierpiał, choć wcale nie podczas sztormu. Zdrowie stracił w czasie zwyczajnych szkoleń...

<!** Image 4 align=none alt="Image 184266" sub="Dla Alicji Burzyńskiej i jej męża, Marka Malinowskiego, rejs „Queen Mary 2” był podróżą życia FOT. Archiwum A. Burzyńskiej">

- Muzycy byli częścią załogi i musieli systematycznie brać udział w ćwiczeniach na wypadek alarmu. Nienawidziliśmy tego - trzeba było wcześnie wstawać i zakładać kapoki. Odmowa nie wchodziła w grę. Łamanie regulaminu kończyło się usunięciem ze statku w najbliższym porcie. Muzycy też, zdarzało się, byli wyrzucani i musieli wracać do kraju na własny koszt... Tak więc jeden z naszych kolegów na rozkaz wsiadał do szalupy, przymocowanej do liny, opływał statek i wracał. Tego nieszczęsnego dnia lina od szalupy urwała się, kolega wpadł do wody i złamał sobie kręgosłup. Skończył jako inwalida...

W morskim życiu muzyka nie brakowało trudnych momentów. Na przykład podczas pokonywania Kanału Panamskiego uległa uszkodzeniu śruba statku. W trybie awaryjnym jednostka wpłynęła na suchy dok w Hongkongu. Jednak Polakom, ze względu na obowiązujący w naszym kraju system polityczny, nie pozwolono zejść na ląd. Bez prądu mieszkali na statku tak długo, aż go wreszcie naprawiono. Z portu dostarczano im wodę i zimne jedzenie... W tym czasie reszta załogi i pasażerowie odpoczywali w najwyższej klasy hotelach Hongkongu.

Brytyjska etykieta

Jeśli mówimy o najwyższej klasie, nie można nie wspomnieć o współczesnych statkach wycieczkowych, których wytworność i klasa zapierają dech w piersiach najbardziej wytrawnym koneserom. Alicja Burzyńska razem z mężem, Markiem Malinowskim, wybrała się cztery lata temu w rejs życia. Małżonkowie w Nowym Jorku wsiedli na pokład słynnej „Queen Mary 2”. - Ten statek spokojnie można nazwać pływającym miastem - opisuje olbrzyma Alicja Burzyńska. - 2800 pasażerów, 1500 osób obsługi. Czternaście pokładów, kabiny w pięciu kategoriach (najtańsze poniżej linii wody, średnie wyżej, z balkonem oraz te najdroższe i najwyżej położone, czyli apartamenty - od 140 m kw. powierzchni), mnóstwo barów, dwupoziomowa, wykwintna restauracja „Britannia” (mieści 1300 osób), w której rezerwuje się z wyprzedzeniem miejsce przy stoliku. Jest opera na 1200 osób (w rzędach miejsca na niewielkie stoliki, kelnerzy przynoszą kawę, napoje), teatr, kino, pełnowymiarowe boiska do tenisa, piłki nożnej. No i ta brytyjska etykieta... - zachwyca się turystka. - Nie do pomyślenia byłoby przyjście do znakomitej restauracji w dżinsach i koszulce. Każdego dnia dostawaliśmy w skrzynce pocztowej informacje o wszystkich zaplanowanych atrakcjach, a także o tym, jaki dresscode (rodzaj stroju) obowiązuje podczas kolacji. Gdy jednak ktoś miał braki w garderobie, mógł skorzystać z wypożyczalni garniturów, smokingów. Były oczywiście pokłady, na których wolno było pojawić się w swobodnym stroju. Jednak trzeba wiedzieć, że „Queen Mary 2” nie jest statkiem dla ludzi uwielbiających tzw. freestyle.

<!** Image 3 align=none alt="Image 184266" >

Dla luzaków odpowiedniejszy będzie statek „Pride of America” (zabiera ponad 2 tysiące pasażerów), na którym pani Alicja z mężem zwiedziła w zeszłym roku Hawaje. - Oceniam go niżej niż „Queen Mary 2”. Zażartowałam sobie nawet, że „Pride” to przy „Królowej” taki rzeczny stateczek. O każdej porze spotkać tam można ludzi biegających po pokładzie w japonkach! Brytyjczycy jednak mają klasę i styl. Cenię ich za to.

Małżonkowie uznali rejs „Królową” za bardzo udany, tym bardziej, że na pokładzie statku pan Marek spotkał swojego kolegę z dzieciństwa. W dodatku okazało się, że jednym z szefów kelnerów jest Polak, pan Rafał, a jego żona na tym samym statku pracuje jako szefowa restauracji „Todd English”!

W roli krupiera

Paweł Cybulski odbył już kilkanaście rejsów. Pracował jako krupier. - Najkrótsze kontrakty podpisuje się na pół roku - mówi o swojej pracy. - Krupierzy muszą mieć przynajmniej rok doświadczenia w zawodzie, ale na statku jest przecież wiele innych ofert pracy - podpowiada. - Osobiście wolę pracę na „McDonaldach” - tak nazywamy te największe statki - bo chociaż uczestnicy takich wycieczek nie grają o wielkie stawki, to pobyt na pokładzie jest fajniejszy. Załoga może korzystać ze wszystkich atrakcji za darmo.

Podstawowa pensja Pawła wynosiła około 1350 dolarów miesięcznie plus napiwki. Zdarzały się tzw. złote strzały, kiedy do kasyna wchodzili multimilionerzy i napiwki za rejs rosły nawet do 20 tysięcy dolarów dla krupiera!

Szalup pod dostatkiem

Podczas wypraw po morzach i oceanach trzeba być przygotowanym na nie zawsze dobrą pogodę, a co za tym idzie na sztorm.

Alicja Burzyńska, pasażerka „Queen Mary 2”, wspomina, że statek kolos podczas rejsu ani drgnął. Jednak Anglicy, których poznała na tej jednostce, wspominali swój udział w dziewiczym rejsie „Królowej” ze stoczni w Southampton do Nowego Jorku. Sztorm był tak silny, że chwilami nie sposób było utrzymać się na nogach. Na szczęście „Królowa” ma pod dostatkiem szalup. No i były szkolenia z zasad bezpieczeństwa.

- Ale nikt nie uczy, jak psychicznie radzić sobie z widokiem ogromnych fal i z nieoczekiwanym lękiem - mówi Barbara Orzechowska, która pływała turystycznie po Bałtyku i Morzu Śródziemnym. - Właśnie na Bałtyku byłam przekonana, że przeżywam ostatnie chwile swojego życia. Nie wyobrażam sobie podobnego sztormu na środku oceanu, skoro nawet sympatyczna wycieczka ogromnym luksusowym statkiem „Costa Concordia” po włoskich wodach może, czego ostatnio otrzymaliśmy dowody, zakończyć się tragicznie. I to przy doskonałej pogodzie...

„Costa Concordia”

  • „Costa Concordia”, luksusowy statek wycieczkowy, który w minioną sobotę uderzył w skały niedaleko wyspy Giglio, wiózł na pokładzie ok. 4 tysiące osób. Do tej pory odnaleziono 11 ciał ofiar katastrofy.
  • Wypadek zdarzył się w setną rocznicę katastrofy „Titanica”. Podobno statkiem „Costa Concordia” płynęła kobieta, której stryj (kelner) zginął w katastrofie „Titanica”. Kobieta przeżyła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska