MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Skandal bez przedawnienia

Grażyna Ostropolska
Błąd lekarski zrujnował pani Edycie zdrowie i karierę, a sąd uznał, że doszło do przedawnienia jej roszczeń wobec szpitala uniwersyteckiego. - To kłóci się z zasadami współżycia społecznego - orzekł Sąd Najwyższy i nakazał wznowienie procesu.

<!** Image 3 align=none alt="Image 210512" sub="W efekcie lekarskich zaniedbań i błędów Edyta Dziapa straciła zdrowie i pracę, przeszła głęboką depresję, została kaleką. [Fot. Archiwum E. Dziapy]">

Błąd lekarski zrujnował pani Edycie zdrowie i karierę, a sąd uznał, że doszło do przedawnienia jej roszczeń wobec szpitala uniwersyteckiego. - To kłóci się z zasadami współżycia społecznego - orzekł Sąd Najwyższy i nakazał wznowienie procesu.

Ten kasacyjny wyrok ma duże znaczenie dla poszkodowanych pacjentów, którzy w szpitalu lub na sali sądowej usłyszą, że ich roszczenia o naprawienie szkody i zadośćuczynienie są przedawnione.

- Odniosłam pierwszy sukces w sześcioletniej batalii o sprawied- liwość - cieszy się z orzeczenia SN Edyta Dziapa. Ma zaledwie 34 lata, ale złym stanem zdrowia mogła konkurować z niejedną staruszką. - Zawdzięczam to w dużej mierze lekarzom, którzy nie rozpoznali we właściwym czasie infekcyjnego zapalenia wsierdzia - twierdzi kobieta. <!** reklama>

Ta historia sięga 2003 r. 24-letnia wówczas pani Edyta była na wycieczce w Niemczech, źle się poczuła i trafiła do kliniki medycznej w Poczdamie. Diagnoza brzmiała: „podejrzenie septycznego zapalenia prawego stawu obojczykowego z możliwością zapalenia wsierdzia”. - Wskazywały na to dodatnie posiewy i obecność gronkowców we krwi. - Chcieli mnie tam zatrzymać i podać odpowiedni antybiotyk, ale ja ze względu na ubezpieczenie zdrowotne wolałam być leczona w Polsce - tak pani Edyta tłumaczy prośbę o wypis z niemieckiej kliniki. Jeszcze tego samego dnia trafiła do Szpitala Uniwersyteckiego nr 1 im. dr. A. Jurasza w Bydgoszczy, a tu... - Zbagatelizowano diagnozę i zalecenia lekarzy z Poczdamu. Nie zrobiono mi podstawowego badania, tzw. echa przezprzełykowego, które najskuteczniej diagnozuje zapalenie wsierdzia i pozwala wykryć wegetację niewielkich skupisk bakterii, zaś posiewy krwi pobrano ode mnie po podaniu antybiotyków, co uniemożliwiło uzyskanie wiarygodnych wyników - takie błędy wytyka Edyta Dziapa kardiologom ze szpitala im. Jurasza. Z ich diagnozy wynikało, że kobieta nie ma zapalenia wsierdzia, lecz zapalenie stawu obojczykowo-mostkowego.

- Opuściłam szpital. Czułam się tak źle, że o własnych siłach nie byłam wstanie wejść na piętro - wspomina. Zdecydowała się na prywatną konsultację u kardiologa, a ten skierował ją do klinicznego szpitala wojskowego w Bydgoszczy. W tej lecznicy również nie wykryto u niej zapalenia wsierdzia, bo

- I tam popełniono błędy,

co skutkowało nierozpoznaniem choroby i rozwojem infekcji, która zagroziła mojemu życiu - uważa Edyta Dziapa. Wypisano ją z wojskowego szpitala dzień przed Wigilią 2003 r.

- Nie były jeszcze znane wyniki posiewu krwi z 14 grudnia, nie zalecono mi też kontynuacji terapii antybiotykowej, a wiem z literatury medycznej, że jeśli trwa ona nieprzerwanie kilka tygodni, jest skuteczna w leczeniu infekcyjnego zapalenia wsierdzia - twierdzi kobieta. Podpiera się opinią biegłych, którym sąd zlecił analizę leczenia.

„Z dokumentacji medycznej wynika, że 14 grudnia 2003 r. pobrano od Edyty Dziapy na posiew tylko jedną próbkę krwi, podczas gdy zalecane jest pobranie minimum dwóch, trzech jednego dnia, a przy ujemnym wyniku - powtórzenie badania następnego dnia” - stwierdzili biegli. Ich zdaniem, nie było możliwe prawidłowe odczytanie wyniku z jednej próbki, ale nie tylko to ich zdziwiło. „Biegłym nie są znane przyczyny, dla których wypisuje się pacjenta ze szpitala bez pełnej znajomości wyników, zleconych badań diagnostycznych, szczególnie takich, które są rozstrzygające dla procesu diagnostyczno-terapeutycznego (...). Jeśli lekarzom nie był znany wynik posiewu z 14 grudnia, to antybiotykoterapia, zastosowana u Edyty Dziapy, powinna być kontynuowana do momentu uzyskania tego wyniku i potwierdzenia lub jednoznacznego wykluczenia infekcyjnego zapalenia wsierdzia” - napisali w opinii.

Pani Edyta twierdzi, że wręcz wymusiła na lekarzu prowadzącym skierowanie jej do kardiochiurga. Czuła się coraz gorzej, więc tuż po świętach ojciec zawiózł ją na kardiochirurgię w szpitala im. Jurasza. - Szef kliniki wziął mój wypis z wojskowego szpitala, obejrzał echo, dojrzał tam ogromną zmianę i stwierdził, że trzeba ją natychmiast operować - wspomina pani Edyta. W szpitalu im. Jurasza nie chciano jej jednak zatrzymać.

- „Niech naprawią swój błąd

i przygotują panią do zabiegu ci, którzy nie rozpoznali zapalenia wsierdzia i przerwali podawanie antybiotyku” - usłyszałam od profesora. Zadzwonił do wojskowego szpitala, powiedział, że muszą mnie natychmiast przyjąć i podać dużą dawkę antybiotyku, bo w tym stanie nie mogę być zoperowana - relacjonuje kobieta. Przyjęli ją w szpitalu wojskowym i przygotowali do zabiegu wszczepienia sztucznej zastawki serca. - A potem... zabrakło karetki, która miała mnie zawieźć na operację w szpitalu im. Jurasza. Chirurdzy czekali, więc przyjechał po mnie ojciec - wspomina pani Edyta. Po zabiegu wyszło na jaw, jakie szkody poczyniła w jej organizmie niewłaściwa diagnoza i zwłoka w leczeniu.

- Jedna zmiana na zastawce tak się rozrosła, że zerwała płatek. Wisiał on na włosku i kardiochirurg powiedział, że gdyby się urwał, a mógł w każdej chwili, bo miałam duże skoki ciśnienia, doszłoby do zatoru mózgu - opowiada kobieta. Twierdzi, że cudem uciekła śmierci. - Po zabiegu okazało się, że mam sepsę, czyli ogólne zakażenie organizmu. Dawano mi 10 proc. na przeżycie, otwierały się rany, miałam zapalenie płuc i wodę w osierdziu. Szukano dla mnie antybiotyku spośród testowanych wówczas na świecie. Przyszedł nawet prawnik i spisał mój testament - wspomina trudne chwile. Wyła z bólu, a gdy do jej leczenia włączono sterydy, przytyła 20 kg.

- Lekarskie zaniedbania i błędy zrujnowały mi życie i karierę - twierdzi pani Edyta. Była nauczycielką i kończyła studia podyplomowe, gdy dopadło ją to nieszczęście. - Straciłam pracę, ponieważ wciąż byłam na zwolnieniach lekarskich, a gdy wracałam, dopadały mnie infekcje, bo organizm stracił odporność. Przeszłam głęboką depresję, jestem kaleką, mam niezrośnięty, złączony blachą mostek, chodzę o kulach, a na leki, które z powodu sztucznej zastawki muszę brać do końca życia, wydaję 700 zł miesięcznie - wylicza. ZUS przyznał jej inwalidztwo I grupy na 2 lata, a potem zakwalifikował ją do II grupy. - Powinnam używać pasków do pomiaru krzepliwości krwi, a że kosztują one 800 zł, zwróciłam się do ministerstwa zdrowia o refundację. Odpisano mi, że mogę iść na pobranie krwi do przychodni, a przecież ja nie mam już tzw. roboczych żył i muszą mi się wkłuwać do stopy - tłumaczy. Uważa, że za jej zły stan zdrowia odpowiadają bydgoskie szpitale, więc wystąpiła przeciw nim z pozwem o

zadośćuczynienie za krzywdę.

Najpierw (w 2006 r.) wezwała 10. Wojskowy Szpital Kliniczny z Polikliniką do zapłaty 50 tys. zł tytułem naprawienia wyrządzonej jej szkody i domagała się zasądzenia 400 zł miesięcznej renty. W 2010 r. dopozwała do udziału w procesie Szpital Uniwersytecki nr 1 im. dr A. Jurasza, a jej roszczenia wobec obu lecznic wzrosły do 170 tys. zł zadośćuczynienia i 2250 zł renty. Dlaczego tak późno? - Cztery lata czekałam na opinię biegłych, a gdy poznałam jej treść i dokumentację medyczną, zrozumiałam, że winne są oba szpitale - wyjaśnia.

Ten argument nie znalazł zrozumienia w sądzie: „Powódka w krótkich odstępach czasu, naprzemiennie była hospitalizowana i poddawana diagnostyce w obu szpitalach i skarżyła się na te same dolegliwości, a zatem wskazywany początkowy brak świadomości co do winy szpitala uniwersyteckiego nie znajduje oparcia w świetle zasad doświadczenia zawodowego” - to fragment uzasadnienia wyroku, oddalającego powództwo Edyty Dziapy. W ocenie sadu powódka nie wykazała, że pozwani dopuścili się błędu w sztuce lekarskiej, a wykazane przez biegłych nieprawidłowości w postępowaniu lekarzy ze szpitala wojskowego nie miały wpływu na stan jej zdrowia i nie zaważyły na całokształcie jej leczenia. W stosunku do pozwanego szpitala uniwersyteckiego sąd oddalił powództwo z uwagi na przedawnienie roszczenia. Przyklepały ten wyrok sądy wyższej instancji i dopiero Sąd Najwyższy go uchylił. „Biorąc pod uwagę młody wiek powódki oraz jej szczególnie złożoną i trudną rozpoznania chorobę to uwzględnienie zarzutu przedawnienia kłóci się z zasadami współżycia społecznego” - brzmi uzasadnienie wyroku SN z 10 kwietnia tego roku.


Fakty

„To nie my”

„To nie my...” - tak broniły się pozwane przez Edytę Dziapę lecznice:

Szpital im. Jurasza: „Bezpodstawny jest zarzut, jakoby dopozwany dopuścił się błędu medycznego w postaci pobrania krwi do posiewów po podaniu powódce antybiotyków, bo w przypadku podejrzenia infekcji konieczne jest rozpoczęcie leczenia najszybciej jak to możliwe. Właśnie z tego powodu pobrano krew od powódki do pierwszego posiewu bezpośrednio przed podaniem antybiotyku, a kolejne, by nie opóźniać leczenia, nastąpiły już w trakcie z zastosowaniem specjalnych inhibitorów działania antybiotyków”.

Szpital wojskowy: „Powódka przebywała od 22 listopada do 1 grudnia 2003 roku w Klinice Kardiologii Akademii Medycznej w Bydgoszczy, gdzie nie stwierdzono u niej infekcyjnego zapalenia wsierdzia. Podjęcie leczenia u pozwanego (w szpitalu wojskowym) nastąpiło po kilku dniach, przy czym występowały podobne objawy i nie nastąpiło pogorszenie zdrowia. W rezultacie tego można przyjąć, iż do nierozpoznania doszło już w szpitalu im. Jurasza”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska