Tegoroczny długi weekend ma nas, według meteorologów, dosłownie zmrozić. Ale będą przecież inne okazje. Etnografowie mówią, żeby wyjść z domu i przewietrzyć się po długiej zimy.
<!** Image 2 align=right alt="Image 149176" sub="W pierwszy ciepły weekend Basia, Kamila i Kamil rozłożyli się na trawie. Kto wie, może kilkadziesiąt lat temu w długich sukniach siedziały w tym miejscu prababcie dziewczyn albo pradziadkowie - w spodniach i słomkowych kapeluszach / Fot. Łukasz Trzeszczkowski">Tak przecież każe tradycja miejskich majówek, pikników i wszelkich imprez pod gołym niebem. Ten zwyczaj znany jest w Polsce już od XVII wieku. Wychodziło się po to, aby pogodzić się z matką naturą. Skończyła się wszak zima, przednówek, czas na świętowanie.
Zaklinanie przyrody
- My etnografowie nazywamy czas majówek, czyli okres od Wielkanocy do dnia św. Jana, okresem świąt „dobrego początku” - wyjaśniają pracownicy Muzeum Etnograficznego w Poznaniu. - Tego rodzaju pikniki to nic innego jak miejska wersja wiejskich obrzędów. Kiedyś chłopi w celu przebłagania tzw. zaświatów obchodzili pola, okadzali zwierzęta, palili ogniska w celu oczyszczenia. Jednym z punktów kulminacyjnych wesołego, magicznego okresu były Zielone Świątki. Domostwa przystrajano gałązkami roślin: brzozy, dębu, wnętrza chat wykładano tatarakiem, który chronił przed chorobami, zarazą, a zwierzętom zakładano ziołowe wianki na głowy. W ten sposób zaklinało się przyrodę.
<!** reklama>Na przełomie XVII-XVIII wieku najgłośniejsze były majówki warszawskie i krakowskie. Pikniki często związane były z wizytą króla Stanisława Augusta. Pakowano kosze z prowiantem, w tym rozmaite alkohole, kobiety wkładały wielkie kapelusze - i na zieloną trawkę. Za piknikowiczami podążali kramarze z jarmarcznymi towarami, karuzele, loterie, polowe restauracje i szynki. Na warszawskich Bielanach i Młocinach zabawa trwała w najlepsze.
W naszych stronach
A gdzie bawili się torunianie? Ci, dla których brodzenie w nurcie Wisły wydawało się mało satysfakcjonujące czy niebezpieczne, jeszcze przed I wojną światową gremialnie wybierali się w niedzielne popołudnia do parku na Bydgoskim Przedmieściu z muszlą koncertową, stawami z wodotryskami i restauracjami. Kompleks ten stopniowo rozbudowywano od 1834 roku, a pierwszą nazwą był park Cegielnia. Mieszkańcy i sąsiedzi chętnie udawali się też na Barbarkę, położoną w leśnym kompleksie przy zachodnio-północnych granicach miasta, przy szlaku kolejowym do Unisławia. Znajdowały się tam kaplica św. Barbary, źródło leczniczej wody oraz staw po dawnym młynie ze sztucznymi kaskadami. Dojazd zapewniały specjalne powozy kursujące z Torunia zawsze w niedziele.
W restauracji z ogrodem można było posilić się i potańczyć, a potem np. przejść pieszo do pobliskiego Olka, skąd wracało się pociągiem. Kolejnym popularnym kąpieliskiem - czynnym zresztą do dziś - było jezioro we wsi Kamionki, znajdujące się jednak dużo dalej, przy szlaku wiodącym do Iławy.
Tyleż samo przyjemności, ile kąpiel, dawała podróż na pokładzie jednego z licznie kursujących po Wiśle stateczków.
Kąpiel w cenie butów
Od drugiego dziesięciolecia XIX wieku miejscem częstych wycieczek mieszczan był las w Rynkowie, równie chętnie odwiedzano Borówno i Smukałę w okolicach Bydgoszczy.
Nie wszędzie docierał pociąg i autobus. W czasach PRL-u ludzi woziły więc kryte plandekami ciężarówki.
Jeżdżono też do pobliskich uzdrowisk: Ciechocinka, Inowrocławia, podwłocławskiego Wieńca i podtoruńskich Czerniewic. Przed I wojną jedna kąpiel solankowa kosztowała tyle, ile para butów, a mimo to chętnych nie brakowało.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?