Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wracamy do barwnych opowieści o Toruniu z dawnych lat. Dziś druga część tej historii

Roman Such
Uczestnicy międzypokoleniowego projektu „Historia 10 ulic”, seniorzy i ich młodzi rozmówcy oraz organizatorzy przedsięwzięcia
Uczestnicy międzypokoleniowego projektu „Historia 10 ulic”, seniorzy i ich młodzi rozmówcy oraz organizatorzy przedsięwzięcia
Podobnie jak przed tygodniem, dzisiaj sięgamy do skromnej, ale wyjątkowej publikacji „Historia 10 ulic”.

[break]
Grupa młodych ludzi wyszukała i rozmawiała z dziesięcioma seniorami, wspominającymi miejsca, które są, których nie ma albo wyglądają inaczej.

Henryk Włodzimierz Klimek

wspomina dzieciństwo w „Szmalcówce”:
- W 1939 r. mój ojciec został rozstrzelany, a mamusi zabrano klucze do naszego gospodarstwa w Pływaczowie. Powieszono tabliczkę z napisem „zajęte” i kazano karmić świnie. Gospodarstwo przejęli Niemcy. W nocy z 2 na 3 kwietnia 1942 r. mundurowi zaczęli walić w drzwi, dali nam trzy godziny na ubranie się, powiedzieli, że zostaniemy przewiezieni do obozu. Spakowaliśmy w tornistry jedzenie, mleko, ręczniki, mydło. Zajechaliśmy na bocznicą kolejową do ul. Grudziądzkiej w Toruniu, gdzie znajdowała się „Szmalcówka”. W tym obozie, gdzie wywieziono nas z mamą i sześciorgiem rodzeństwa spało się na betonie zaścielonym słomą. Na dziecko przypadało tylko 30-40 cm i ciut więcej na dorosłego. W słomie było robactwo, wszy, pchły i pluskwy. Panował straszny głód, smród, ludzie bardzo często tracili zmysły.
Przed budynkiem pofabrycznym znajdował się bunkier, trupiarnia, pomieszczenia dla świń przeznaczonych na zaopatrzenie dla obsługi obozu, wyodrębniony obóz zakaźny. Po wojnie ten rejon miasta zaczął się zmieniać. To naturalne i potrzebne. Jednak kiedy patrzę na ten mały pomniczek, obstawiony samochodami, na miejscu obozu, gdzie zabijano ludzi, to robi mi się po prostu smutno.

Małgorzata Iwanowska-Ludwińska

o życiu na Chełmionce.
- Mieszkałam w pierwszym bloku wybudowanym w 1968 r. na os. Tysiąclecia. Na jego ścianie znajdowała się płaskorzeźba. Obok znajdowało się jedno ze starych, przedwojennych ogrodnictw. Były tam wspaniałe drzewa, a na to wszystko miał baczenie starszy pan, który mówił po kaszubsku. Do niego zjeżdżali się na posiedzenia gołębiarze z całego Torunia.
Tam, gdzie dziś są bloki były bardzo małe domki, stare, rozsypujące się, które dochodziły do Dworca Północnego. To była dzielnica strasznie uboga i przez to barwna. Na pobliskim cmentarzu zniknęły niemieckie groby. Wiele jest pięknych nagrobków, np. rodziny Górskich, piekarzy. Znajdują się na nim lwy - znak cechu piekarskiego. Zadrzewiony cmentarz mieści się wzdłuż ul. Wybickiego. Jest sercem Chełmionki, bo tam są jej korzenie.

Zygmunt Paradowski

na początku lat 70. spod Rypina przeprowadził się na Rubinkowo:
- Wtedy nie było problemów z pracą. Na początku wynajęliśmy mieszkanie i marzyliśmy o własnym lokum. Naszym celem było powstające nowe osiedle - Rubinkowo. Tam się przeprowadziliśmy w 1976 r. W tamtych czasach cała infrastruktura tego osiedla rozwijała się w zawrotnym tempie.
Były też sytuacje jak z „Alternatywy 4”. Córka poszła do liceum i musiała mieć pianino. Targanie pianina na 4. piętro ze stalową płytą przy wąskich korytarzach nie było możliwe. Wtedy sąsiedzi chwycili za pasy i wciągali przez okno instrument.
Kontakty z sąsiadami były serdeczne. Była nas grupa rówieśników, wszyscy w całym pionie się znali. Jeżeli ktoś kupił dywan, ławę czy udało mu się załatwić kolorowy telewizor, to wszyscy się spotykaliśmy i balowaliśmy z radości.

Bronisława Duszyńska

przez wiele lat mieszkała na Wrzosach:
- Miałam tam ulubiony sklep, to był sklep mojego taty na rogu ulic Jastrzębiej i św. Antoniego. Od dziecka pomagaliśmy tacie pisać raporty, robiliśmy remanenty, ustawialiśmy towar na półkach, sprzątaliśmy, a czasem nawet sprzedawaliśmy. Nie była to łatwa praca dla dzieci, ale wiedzieliśmy, że oprócz nauki musimy też pomagać rodzicom. Do szkoły chodziłam do „dziewiątki”. Teraz jest ona już inna. Kiedyś był to budynek z czerwonej cegły, z toaletami na zewnątrz. W salach stały piece kaflowe. Siedzieliśmy w ławkach, na pulpitach były otwory na kałamarze. Pisaliśmy stalówkami, umieszczonymi w obsadce. Trafiały się kleksy. Mieliśmy kaligrafię, uczyliśmy się pisać starannie, chociaż nieraz zimą ręce nam siniały i grabiały. Wtedy nauczycielka wlewała do miski wodę z dzbanka i w zimnej wodzie trzymaliśmy dłonie, aż odtajały. Do dziś pamiętam, że włożone do zimnej wody piekły i paliły żywym ogniem, jak by się je wsadziło do wrzątku. Potem jednak to wrażenie mijało i dzięki temu nie miałam odmrożonych rąk.

Jadwiga Tokarska

urodziła się w domu na Rybakach 27:
- Teraz tego domu już nie ma. Znajdował się między czerwoną kamienicą a siedzibą wodociągów. Obecnie jest tam nowe osiedle. Na podwórku mój ojciec budował łódkę. W trakcie wojny Niemcy zabrali ją do Gdańska, ale później wróciła do Torunia, a Urząd Likwidacyjny przydzielił ją toruńskiemu AZS-owi, bo nie znał właściciela. Po jakimś czasie dowiedziałyśmy się z mamą, że nasz „Poświst” wrócił do domu. Rozpoznałyśmy go, ponieważ wszystkie nity pochodziły z niemieckich fenigów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska