Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Frątczak: - W Toruniu czekali na mnie z otwartymi ramionami

Piotr Bednarczyk
Sławomir Kowalski
Rozmowa z Jackiem Frątczakiem, zielonogórzaninem, który przedłużył menedżerski kontrakt z żużlowym Klubem Sportowym Toruń


Po meczu z Mrgardenem GKM-em powiedział Pan, że szanse na to, iż zostanie w Toruniu na przyszły rok, są iluzoryczne. Co stało się przez te dwa tygodnie, że zmienił Pan zdanie?

Decydujące było spotkanie w miniony piątek. Po meczu z Grudziądzem wróciłem do domu trochę oszołomiony. Nigdy nie celebruję specjalnie zwycięstw na stadionie, przeważnie szybko wracam do domu i tak było i tym razem - pojechałem do Zielonej Góry. Ten mecz rozbudził we mnie trochę pozytywnych emocji, udało się wreszcie pokazać drużynę, która nie tylko jest zintegrowana, ale i potrafi wygrać mecz. Jak wracałem do Zielonej Góry po meczu z przyjaciółmi i rodziną, coś już zaczęło delikatnie „iskrzyć”. Starałem sobie wyobrazić sytuację, w której nie ma mnie już w Toruniu. Spotkałem się tu z ogromną życzliwością. Zastanawiałem się, jakie dobrać słowa, żeby jednak powiedzieć działaczom delikatnie „nie”. Pierwotnie absolutnie nie zakładałem tego scenariusza, że zostaję. On jest dla mnie bardzo wymagający, z Zielonej Góry do Torunia to nie jest pięć minut drogi. Zadecydowała bardzo duża determinacja działaczy z Torunia. Przemysław Termiński powiedział mi wprost: „panie Jacku, pan nie może nas teraz zostawić. My nie mamy alternatywy dla pana”. Była też akcja społecznościowa, żebym został. Moja żona powiedziała mi, że pewnie skończy się to tym, że zostanę, bo zna mnie za długo.

Szczęśliwa jednak chyba nie była...

Na pewno wolałaby, gdybym był częściej w domu. Ale... My mamy w Polsce pewien problem - boimy się mówić, że jesteśmy szczęśliwi. Chyba dlatego, żeby nie zapeszyć. A ja nie mam z tym kłopotu - otwarcie mówię, że jestem szczęśliwy, mam wspaniałą żonę, dzieci, świetne relacje na rynku biznesowym. Moje życie jest bardzo mocno poukładane, nigdy nie narzekałem na nic. Jestem generalnie domatorem, uwielbiam jesień, kominek, ciepłą herbatę i dobre piwo. Uwielbiam swoje miasto rodzinne, swoje zakątki, itd. Z drugiej strony - spotkałem się w Toruniu z ogromną życzliwością w całym klubie - od właścicieli, przez radę nadzorczą, po pracowników. Dawno nie miałem takiej sytuacji, w której czekał ktoś na mnie z tak otwartymi ramionami. Zdaję sobie sprawę, że poziom sportowy jest kluczowy. Przychodząc tu spodziewałem się, że będzie ciężko, później okazało się, że było ciężej, niż myślałem, ale w te wakacje nauczyliśmy się wszyscy w Toruniu żyć obok siebie. Gdybym zawiódł oczekiwania kibiców, dziennikarzy czy działaczy, to pewnie w tej chwili byśmy nie rozmawiali. Stworzono mi tu fantastyczne warunki, bym mógł się czuć tu dobrze. Dlatego starałem się dawać więcej, niż miałem obowiązków zapisanych w kontrakcie. Choć były na początku opinie, że do Torunia przyszedł „koń trojański” z Zielonej Góry...

ZOBACZ TAKŻE

Miejmy nadzieję, że mecz Get Wellu Toruń z Mrgardenem GKM-em Grudziądz nie był ostatnim spotkaniem kibiców z Torunia z pięknymi podprowadzającymi. Przed nami - podobno - jeszcze baraże!

Podprowadziły Get Well pod zwycięstwo! [ZDJĘCIA]

No właśnie,jak odnalazł się Pan w naszym mieście, skoro Toruń z Zieloną Górą łączy ogromna niechęć? Poza tym był Pan mimowolnym uczestnikiem zamieszania z walkowerem w 2013 roku...

Bardzo dobrze. Nie spodziewałem się, że tak będzie, bo zdaję sobie sprawę, że z punktu widzenia stosunków między klubami z Zielonej Góry i Torunia przychodząc tu nie byłem osobą lubianą. Umówmy się - byłem twarzą projektu zielonogórskiego. Myślę, że - mimo wszystko - jeszcze dalej gdzieś we mnie ta sympatia do zielonogórskiego klubu jest i będzie. A jeśli chodzi o wydarzenia z 2013 roku, to byłem w ich centrum. To ja prowadziłem rozmowy ze stroną toruńską, by jednak podjęła walkę. Każdy wie, jakie znaczenie i urok ma faza play off zwłaszcza w żużlu. To rosnące napięcie, to liczenie punktów jest nieprawdopodobne. Nieraz latami pracuje się na awans do finału, by wszystko wyglądało tak, jak ma wyglądać. I ktoś to na koniec panu zabiera... Człowiek ma satysfakcję z dobrze wykonanej pracy i oczekuje ostatecznie nagrody, czyli finału finałów. I to u siebie na torze, który się budowało, pracowało na nim kilkanaście lat. A na samym końcu ktoś panu zabiera sprzed nosa całą radość. Pojawia się żal, złość, nienawiść, różne inne uczucia. Wszystko to wtedy przerobiłem. Ta historia nie skończyła w relacjach toruńsko-zielonogórskich tuż po walkowerze. Skutki tamtej decyzji odbijały się bardzo mocną czkawką na rozwoju żużla w Zielonej Górze jeszcze przez kilka lat. Tym, osobom, które podjęły wtedy decyzję o oddaniu walkowera, nie wybaczyłem do tej pory. Na szczęście dziś właścicielami toruńskiego klubu są ludzie, którzy z tamtą sytuacją nie mają nic wspólnego. Przejęli udziały w tym klubie - i tyle. To tak, jakbym miał obrażać się na toruńskich kibiców, że ich drużyna zrejterowała przed finałem i podpisała się pod największym, prawdopodobnie, skandalem w historii tego sportu. Na szczęście nie ma już w Toruniu tamtych ludzi. Teraz jest nieco inaczej. Przecież to klub z Zielonej Góry pożyczył Toruniowi bandę absorpcyjną w kwietniu, bo ten jeszcze nie miał swojej.

Jutro - dokończenie rozmowy. Będzie mowa m. in.o sprawach kadrowych w toruńskiej ekipie!

POLUB NAS NA FACEBOOKU

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska