Opłata ma zastąpić abonament RTV, cieszący się złą sławą i jeszcze gorszą ściągalnością. Dość powiedzieć, że według GUS telewizorów mamy w Polsce kilkanaście milionów, a według liczby abonamentów - o połowę mniej.
Dlaczego najróżniejsze podatki są nad Wisłą ściągane na przyzwoitym poziomie, a abonament płaci połowa, podczas gdy druga połowa się śmieje - to osobny temat. Wpływy abonamentowe spadają od dwudziestu lat. W roku 1994 było tego 1,4 miliarda, a w 2012 - zaledwie 550 mln. A to i tak dobrze, bo KRRiT prognozowała, że wpłynie 470 milionów. Połowa idzie na TVP SA, resztą dzieli się Polskie Radio oraz rozgłośnie regionalne PR.
Nowa opłata ma być skuteczniej ściągana i to jest główny sens tej zmiany. A jaki patent zostanie zastosowany - tego jeszcze nie wiadomo. Może opłata naliczona będzie od adresu pocztowego, może od licznika elektrycznego. Bo generalnie założenie jest takie, że płacić się ma za samą możliwość korzystania z mediów. I to będzie pierwszy punkt sporu, a awantura o opłatę zapowiada się potężna. I z góry można założyć, że zmiana będzie miała fatalny odbiór.
A minister Zdrojewski, choćby i na głowie stanął, to nie przekona zbyt wielu. I nie tylko dlatego, że nikt nie lubi, gdy mu państwo głębiej sięga do kieszeni. Problem w tym, że samo przekonanie, iż media publiczne warte są wsparcia publicznym groszem, jest zadaniem niewykonalnym. Jak np. wytłumaczyć sens tego, że z abonamentu korzysta np. Program II Polskiego Radia, i dobrze, bo oferta programowa tej stacji to w 60 proc. muzyka poważna, dla wymagającego odbiorcy - czysta żywa misja. Tyle że w prywatnej RMF Classic muzyki tego typu to aż 80 proc., ale prawa do abonamentu nie ma.
Ta paranoja widoczna jest już nawet zza ministerialnego biurka i według nowych propozycji o środki abonamentowe na programy misyjne będą mogli się starać także nadawcy prywatni. Na razie resort przewiduje, że mogliby zawalczyć o całe... 10 proc. wpływów. Albo jak przekonać, że główne kanały TVP wyróżniają się swą misyjnością, skoro tak się skomercjalizowały, że trudno je odróżnić od konkurencji.
Nad finansowaniem mediów publicznych warto się zastanowić. To, co w tej chwili mamy, funta kłaków nie jest warte, a w Europie funkcjonują różne modele. Może np. sensowna byłaby radykalna zmiana - uznanie, że media publiczne są społecznie użytecznymi instytucjami jak muzea czy teatry i - na wzór duński czy estoński - powinny być subsydiowane z budżetu. Nie powinny też emitować reklam, co by je uwolniło od ogłupiającego wyścigu o oglądalność.
Ale to nam nie grozi. Model małej, niszowej, ale wysokojakościowej telewizji naruszałby interesy zbyt wielu grup - od lobby producentów, poprzez telewizyjnych związkowców, po polityków. Dla nich duża telewizja, choćby skomercjalizowana do cna, to lepszy wehikuł dotarcia do elektoratu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?