Toruński uniwersytet przeżył kilka skandali lustracyjnych, o których w uczelnianym środowisku, ale też i poza nim było głośno i po których pozostał niesmak, rozczarowanie, a czasami też zażenowanie tym, jak głupio ich bohaterowie tłumaczyli się ze swych życiowych błędów. Mówiło się o tym sporo, kilku złośliwców, którym pozycja UMK stoi ością w gardle, wyzłośliwiało się tu i ówdzie o uczelni konfidentów, nie pamiętając, a raczej nie chcąc pamiętać banalnej prawdy, że stopień inwigilacji środowiska paradoksalnie dobrze o nim świadczy, bo jest dowodem, że komunistyczne władze widziały w nim zagrożenie.
Czytaj też: Wybudzona po dwóch latach snu
Sprawa profesora Jana Kopcewicza jest jednak na tym tle zupełnie wyjątkowa. Już choćby z powodu sensacyjnego zwrotu podczas rozprawy, jak z powieści Grishama, gdy były funkcjonariusz SB, na którego zeznaniach opierają się zarzuty wobec prof. Kopcewicza, sam przyznał, że rejestracja byłego rektora UMK jako TW (tajnego współpracownika) była fikcyjna (najnowsza relacja z procesu - dziś na stronie 4).
Sprawa ma szczególny charakter także i z tego powodu, że nigdy dotąd przedstawiciel uniwersyteckiej społeczności, którego honor publicznie został zakwestionowany lustracyjnym zarzutem, nie uzyskał tak wyraźnego wsparcia i tak licznych dowodów solidarności: od stanowiska władz uczelni, władz dziekańskich, przedstawicieli profesury, po ludzi dawnej opozycji demokratycznej, którzy całkiem spontanicznie chcieli świadczyć na rzecz profesora.
Przeczytaj także: KO "Biolog" i TW "Leszek" to rektor
Profesor Jan Kopcewicz rektorem UMK był kilkakrotnie, ale pierwsza jego kadencja, w latach 1982-1984, przypadła na okres dla toruńskiego uniwersytetu bodaj najtrudniejszy: po zmuszeniu do odejścia dotychczasowego rektora profesora Stanisława Dembińskiego, po społecznej traumie stanu wojennego i w czasie, gdy pacyfikacja uczelni mogła skończyć się nawet jej likwidacją. Zdaniem wielu profesor Jan Kopcewicz zdał wtedy egzamin. I mam wrażenie, że szacunku, który wtedy zdobył, nie odbiorą mu plączące się zeznania jednego esbeka.
Być może ktoś w całej tej sprawie dostrzeże jedynie absurd dzisiejszych lustracyjnych procedur. Dla mnie to raczej smutny dowód na to, jak fatalne są skutki tego, że ponad dwie dekady temu zabrakło lustracji - przeprowadzonej rzetelnie, uczciwie i od początku do końca. Raz, a dobrze.
Było, jak było. Z jednej strony mieliśmy antylustracyjną histerię, wmawianie, że jakiekolwiek pytanie o postawę w czasach próby jest łamaniem praw człowieka, a z drugiej lustracyjny zapał tych, którzy ideę ujawnienia prawdy o przeszłości chcieli sprowadzić do odwetu i instrumentu bieżącej polityki. Obie skrajności skutecznie lustracje zdezawuowały. I dziś mamy tego efekty.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?