„Nowości” pierwsze pisały, że potentat zainteresowany jest japońskimi firmami ze strefy. Rzecz zaczęła się potwierdzać. W zeszły piątek kontrolowana przez Romana Karkosika spółka Boryszew poinformowała w komunikacie giełdowym o podpisaniu listu intencyjnego z udziałowcami spółki Tensho Poland Corporation. Boryszew chce kupić 80 procent (na razie) akcji za drobne 1,6 miliona euro i spłacić 9 milionów euro jej zobowiązań. Tensho to producent elementów z tworzyw sztucznych, m.in. do produkcji telewizorów, ale też komponentów dla firm motoryzacyjnych. A to już pięknie rymuje się z informacjami o energicznym wchodzeniu Romana Karkosika w sektor motoryzacyjny. Spółki grupy Boryszew Automotive Plastics już teraz w Niemczech, Czechach i Polsce produkują masę elementów samochodowych: zderzaki, nadkola, klamki, listwy progowe, plastiki do wnętrza. Jeśli zakup dojdzie do skutku, być może za jakiś czas zobaczymy nowiutkiego volkswagena z Poznania na częściach z Ostaszewa, produkowanych w tej części Polski, która zgodnie z obietnicą Lecha Wałęsy stała się drugą Japonią. Ot, mały przykład jak się ten biznes globalizuje.
[break]
Tymczasem podtoruńska strefa była już na dobrej drodze, by stać się symbolem wielkich nadziei i jeszcze większego rozczarowania. Najpierw była euforia, gdy wzdłuż starej „jedynki” zaczęły jak grzyby po deszczu wyrastać kolejne białe hale, przed którymi łopotały biało-czerwone flagi - jedna w paski, druga z czerwonym kółkiem. I było miło, aż przyszedł kryzys - ten globalny i kryzys japońskiej branży elektronicznej. Wtedy mówić się zaczęło, że Japończycy lada chwila wszystkie swe interesy zwiną i pójdą gdzie indziej szukać nowej ziemi obiecanej wraz z obietnicami ulg podatkowych. Optymizmem powiało, gdy w strefę wszedł toruński Apator. Teraz zakupowe plany Boryszewa potwierdzają, że historia strefy wcale nie musi się zakończyć źle.
O ZIT piszemy generalnie sporo, podobnie zresztą jak inne media. A im więcej tej pisaniny, tym częściej trafiają się różne ciekawe kwiatki.
Przykładzik. W poniedziałek jedna z bydgoskich gazet z wielkim przejęciem ujawniła straszliwą wieść, że marszałek Piotr Całbecki w jednym z wielu listów do premier Bieńkowskiej zaproponował, że jego urząd może przejąć kierowanie ZIT-em. Groza! Ci, którzy od miesięcy karmieni są opowieściami, jak to zły toruński marszałek sadystycznie znęca się nad biedną Bydgoszczą, znaleźć w tym mogli potwierdzenie swych najgorszych obaw. Niezawodny przewodniczący Jasiakiewicz grzmi w artykule, że to ukartowane działanie marszałka i prezydenta Torunia. O dowody nikt przewodniczącego nie pyta. Kto by się tam przejmował takimi drobiazgami...
Uwielbiam ten typ kompletnie bezsensownego nakręcania emocji. Przepraszam, a co Całbecki miał robić? Co najmniej od przegłosowania pod koniec stycznia zitowskiej uchwały bydgoskiej Rady Miasta było już wiadomo, że o porozumienie obu stolic województwa będzie piekielnie trudno, bo bydgoscy radni postawili warunki absolutnie nie do przyjęcia dla Torunia, a prezydent Bruski ciągle powtarzał, że na najmniejsze nawet ustępstwa nie pójdzie.
Propozycja Całbeckiego była formą wyjścia z pata. Całkiem zresztą logiczną: jeśli dwa największe samorządy mające tworzyć ZIT nie mogą dojść do porozumienia, to ktoś musi przejąć odpowiedzialność. Była też druga możliwość - marszałek mógł uznać, że skoro zgody nie ma, to trudno, nie warto nic proponować, pozostaje jedynie rozłożyć ręce i patrzeć, jak pieniądze przechodzą koło nosa. Tak byłoby lepiej? Dolary przeciwko kasztanom, że wtedy można by się naczytać w gazetach zza miedzy tyrad, jaki to ten Całbecki zły, jaki pasywny i jak mógł dopuścić do tego, że z ZIT-u nic nie wyszło. Bo jak głosi święty dogmat - toruński marszałek zły jest zawsze.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?