Coraz więcej nieobecności w szkołach! Czy to strach przed izolatoriami?
10-letnia Zuza od tygodnia nie chodzi do szkoły. Dziewczynka nie jest poważnie chora, nie może się jednak pozbyć uciążliwego kataru i ataków suchego kaszlu.
- Gdyby nie było koronawirusa, córka już dawno wróciłaby na zajęcia. Nic poważnego jej nie jest, a w domu się nudzi i traci to, co inni robią w szkole. Nie mogę jej jednak puścić na lekcje, dopóki objawy nie ustąpią. Wychowawczyni wyraźnie mi napisała przez e-dziennik, że nie wszyscy przechodzą obojętnie wobec objawów przeziębienia, a córka może skończyć w szkolnym izolatorium – opowiada nam Ewa, mama dziesięciolatki.
ZOBACZ TAKŻE: Biorą rok wolnego, boją się zakażenia. Ponad 800 nauczycieli mniej w województwie łódzkim
Z katarem i kaszlem do izolatorium!
Wśród procedur dotyczących bezpieczeństwa antycovidowego na pierwszym miejscu stawiane jest rzeczywiście wpuszczanie do obiektów oświatowych wyłącznie osób, u których nie występują żadne objawy infekcji. Dotyczy to w takim samym stopniu dzieci i młodzieży, jak i szkolnego personelu. Jeśli w trakcie trwania zajęć ktoś zacznie kichać, pojawi się u niego gorączka czy katar, może trafić do izolatorium. Takie pomieszczenie musi znajdować się w każdej placówce. O stanie zdrowia informowani są rodzice, którzy mają obowiązek jak najszybciej zabrać dziecko ze szkoły czy przedszkola. By uniknąć takich alarmowych sytuacji, wielu z nich zostawia w domach nawet lekko przeziębione dzieci.
- Kilka dni temu po chorobie do szkoły wróciła jedna z uczennic. Rodzice byli przekonani, że kryzys został już zażegnany. Tymczasem podczas lekcji dziewczynka znów źle się poczuła i trafiła do pielęgniarki. Nie było potrzeby korzystania z izolatorium, bo powiadomiona przez szkołę mama przyjechała po córkę natychmiast. Uczennica pozostaje w domu, żeby się doleczyć – opowiada Adam Orgacki, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 31 na Rubinkowie.
Czytaj także
Szkolne procedury antycovidowe mają zwolenników
To nienaginanie obowiązujących procedur i konsekwencja ich przestrzegania w szkołach ma wielu zwolenników.
- Jeszcze kilka miesięcy temu puszczanie zakatarzonych i kichających dzieci do przedszkola czy szkoły zdarzało się nagminne. Rodzice czuli się usprawiedliwieni, bo przecież musieli iść do pracy, nie mieli z kim zostawić pociechy. To było nie fair wobec innych, których dzieci były narażone na infekcję. Teraz te nieodpowiedzialne zachowania zostały ucięte i to mnie bardzo cieszy – mówi Michał, nasz Czytelnik i ojciec dwóch córek 9-letniej Natalii i 4-letniej Klementyny.
Głos pana Michała wpisuje się w to, co dyrektor Orgacki usłyszał po pierwszej szkolnej wywiadówce.
- Rodzice są zadowoleni z tych wszystkich obostrzeń, nie przeszkadza im, że tak bardzo pilnujemy procedur – dodaje.
A co z frekwencją w szkołach? Z tym bywa różnie. W niektórych placówkach – jak w SP nr 31 na Rubinkowie – jest ona tylko nieco niższa niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Podobne spostrzeżenia mają w SP nr 4 przy ul. Żwirki i Wigury. Natomiast Grzegorz Bortnowski, dyrektor SP nr 8 na Rubinkowie dostrzega, że nieobecności jest nieco więcej niż zwykle o tej porze. W poprzednich latach z powodu choroby na lekcjach w każdej klasie brakowało 2-3 osób, teraz brakuje ich 4-5. Zauważa też coś jeszcze.
Polecamy
- Końcówka września to był zawsze lawinowy wzrost przeziębień i tego typu infekcji. Jak na razie nic takiego się nie dzieje. Przypuszczam, że pozytywne skutki przynosi noszenie maseczek, dystans społeczny oraz częste mycie rąk – mówi Bortnowski.
Polski smog najbardziej szkodzi kobietom!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?