Środowisko wyraża szczere oburzenie, domaga się miejsc dla młodych, przeciwstawia się hermetyzacji zatrudnienia. A kiedy już medialny szum ucichnie, wszystko wraca do normy. Emeryci nadal mają pracę w szkole, a najbliżsi współpracownicy niektórych dyrektorów półtora czy dwa etaty.
Ten trącący hipokryzją temat ma także drugie dno. Kryją się za nim prawdziwe dramaty ludzi, którzy kształcili się tylko po to, by w przyszłości móc uczyć. Nikt ich w szkole nie chce, nie daje szansy rozwinąć skrzydeł. Niedawna pasja zmienia się w galopującą frustrację, a człowiek zwyczajnie przestaje w siebie wierzyć. To też postępująca bieda w rodzinach, gdzie mama nauczycielka traci pracę, a zachowuje ją jej koleżanka z uprawnieniami emerytalnymi. Problemy finansowe mieszają się tu z poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości.
Mam wrażenie, że polityka samorządu w kwestii zatrudnienia w oświacie mocno kuleje, a może nawet wcale jej nie ma. Prawda jest bowiem taka, że za tym wszystkim stoją układy towarzyskie, koterie, dziwne zależności i jak to u nas - znajomości. Kompetencje i gotowość do ciężkiej przecież pracy liczą się najmniej.
Urzędnicy tłumaczą się, że nie mogą ingerować w uprawnienia dyrektorów szkół, zakłócać ich autonomii. Wszak to oni odpowiadają za zatrudnienie. Szkoda jednak, że są tak konsekwentni i dziwnie wyrozumiali tylko w tej jednej kadrowej kwestii.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?