Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Woda i dwie parowe machiny utrzymywały 36 maszyn roboczych

Szymon Spandowski
Szymon Spandowski
18 stycznia 1920 roku. Msza z okazji powrotu Torunia do Polski. W tle widać budynki fabryki Drewitza
18 stycznia 1920 roku. Msza z okazji powrotu Torunia do Polski. W tle widać budynki fabryki Drewitza Fot. Archiwum/Hermann Spychalski
Powtórki z historii. W dzisiejszym "Retro" przyglądamy się najstarszej toruńskiej odlewni żelaza, rzucamy również okiem na zamarzniętą Wisłę

[break]
Przekopywanie się przez stare gazety sprzed ponad stu lat, wciąga jak bagno. Ma w sobie sporo z poszukiwania skarbów. Potrafi być równie emocjonujące, szczególnie, gdy na którejś z kolejnych przerzucanych stron, nagle zaczynają się wyłaniać do tej pory raczej nieznane początki bardzo nam dziś bliskich miejsc czy budowli. Tętno wtedy przyspiesza, a serce zaczyna bić na przykład w rytm terkotu silnika pierwszego samolotu, który w maju 1913 roku pojawił się na toruńskim lotnisku.

Zakopane w gazetach historie są fascynujące, niestety jednak czasami bywają również złośliwe. Na czym ta złośliwość polega? Często pojawiają się zbyt późno.

Pod koniec ubiegłego roku zwiedzaliśmy z Państwem zakład Drewitza. Odlewnia i fabryka maszyn działała od 1842 do 1937 roku nad brzegiem Kaszownika, przy ulicy, która do 1920 roku nazywała się zresztą Drewitzstrasse. Jej zabudowania zostały zburzone w związku z budową najnowocześniejszego w przedwojennej Polsce dworca autobusowego. Do dziś pamiątką po niej jest m.in. odlany w zakładach Drewitza anioł z herbem Torunia, znajdujący się nad główną bramą Ratusza Staromiejskiego, napis Maschinenfabrike Drewitz Thorn, można też jeszcze odczytać na kilku starych płytach kanałowych.

Widok z cmentarza

Opis słynnych zakładów przedstawiliśmy posiłkując się różnymi dokumentami pochodzącymi z różnych czasów, nie był więc on tak do końca wierny. Kilka dni po powrocie z tamtej wyprawy w przeszłość, w jednej z przeglądanych właśnie gazet, znaleźliśmy opis, którego wtedy bardzo brakowało. Przytaczamy go dziś, na zasadzie suplementu. Prosimy ustawić się przy południowej granicy Cmentarza Garnizonowego (można nie wstając z fotela), spojrzeć przed siebie i wyobrazić sobie taki widok z 1884 roku.

„Fabryka maszyn pana E. Drewitza w Toruniu, częściej przypominająca się ogłoszeniami w naszej gazecie, zatrudnia krom personału biurowego w przecięciu 200 robotników, pomiędzy którymi zwykle jest połowa Polaków - informowała „Gazeta Toruńska” wczesną wiosną 1884 roku. - Woda i dwie parowe machiny utrzymują w ruchu 36 maszyn roboczych oraz młyn o pięciu gankach i wielki wentylator, dostarczający wiatr do dwóch wielkich pieców do lania żelaza. Fabryka przerabia rocznie około 16000 cetnarów lanego żelaza i leje sztuki ważące do 200 cetnarów. Dobrą opinią wyrobiła sobie co do budowy tartaków i wszelkiego rodzaju machin rolniczych. Obecnie zamówiono w niej pięć ogromnych walców szosowych. Pan Drewitz, oprócz tutejszego zakładu, posiada parową fabrykę machin w Brodnicy. Fabryka jego toruńska jest jedną z największych fabryk w Prusach Zachodnich i śmiało konkurować może z podobnemi zakładami w Elblągu i Gdańsku”.

Do tego sporządzonego piękną starą polszczyzną opisu warto dodać kilka szczegółów. Wspominany E. Drewitz miał na imię Eduard i mieszkał w domu sąsiadującym z fabryką. Jeden cetnar pruski to nieco ponad 50 kilogramów.

A teraz coś z zupełnie innej beczki. Na początku tego roku tropiliśmy pierwszy lodołamacz, jaki pojawił się na Wiśle. Udało nam się ustalić, że pierwszy taki parowiec pojawił się na rzece na przełomie stycznia i lutego 1881 roku. Został zbudowany w Hamburgu i stamtąd trafił do Gdańska.

Potrzebny lodołamacz

Decyzja o jego sprowadzeniu zapadła w styczniu roku 1880. Zima była wtedy tak mroźna, że - jak pisały wtedy gazety - między Danią i Szwecją zamarzło morze. Z lodem na rzece walczyli wtedy pionierzy (czyli saperzy) przy pomocy ładunków wybuchowych. Było to dość kłopotliwe.

„Rozsadzanie lodów przy ujściu Wisły praktykuje się dalej - pisała „Gazeta Toruńska” w styczniu 1880 roku. - Aby je nadal wykonywać z większym skutkiem, postanowiono na konferencyi w Tczewie, postarać się u ministeryum o fundusze na budowę parowca do łamania lodów o mocnej konstrukcyi z maszyną o 32 do 36 sił koni. Parowiec taki kosztowałby 60000 marek”.

Jak już pisaliśmy zimą, faktycznie maszyna pierwszego wiślanego lodołamacza była trzy razy mocniejsza. Budowa statku pochłonęła 70000 marek, większość tej sumy pokrył jednak rząd w Berlinie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska