Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"žWiktoria" z flotylli Dittmannów

Szymon Spandowski
Szymon Spandowski
Wiślanej przygody ciąg dalszy. Tym razem przepłyniemy przez archiwum wnuczki największego w przedwojennej stolicy województwa pomorskiego armatora rzecznego.

Wiślanej przygody ciąg dalszy. Tym razem przepłyniemy przez archiwum wnuczki największego w przedwojennej stolicy województwa pomorskiego armatora rzecznego.

<!** Image 2 align=none alt="Image 184725" sub="Zanim powstał toruński most drogowy, popularna „Wikcia” przewoziła z jednego brzegu Wisły na drugi po kilka tysięcy pasażerów dziennie. Parowiec robił także karierę jako statek wycieczkowy">Tropiąc toruńskie historie trzeba mieć oczy szeroko otwarte. Ledwie widoczny dziś napis na murze może być przecież świadkiem niezwykle ciekawych wydarzeń. W Toruniu należy także uważnie nadstawiać uszu, prędzej czy później muszą one przecież złowić jakąś bardzo interesującą opowieść. Nadstawianie ucha bywa jednak ryzykowne, bo czasami można w nie oberwać. Tak się poniekąd stało w tym przypadku.

To nie szypr

Niedawno wspominaliśmy o odnalezionych w piwnicy toruńskiej karczmy „Pod Kotwicą” przy ulicy Łaziennej workach z dokumentami po Antonim Dittmannie, przedwojennym właścicielu tego lokalu (nazywał się wtedy „Pod Złotą Kotwicą”), do którego należał również m.in. słynny toruński parowiec „Wiktoria”, kursujący między oboma brzegami Wisły. Armatora dość niefortunnie nazwaliśmy wtedy szyprem, za co dostaliśmy burę od pani Gizeli Konopnickiej, wnuczki Antoniego Dittmanna. Określenie takie w stosunku do człowieka, który posiadał całą flotyllę statków rzeczywiście nie było szczęśliwe, szczerze jednak mówiąc, nas ta słuszna uwaga wcale nie unieszczęśliwiła, bo dzięki temu udało nam się zajrzeć do przechowywanego przez panią Gizelę archiwum rodzinnego. To, choć bardzo ucierpiało podczas wojny - mimo, że swoje niszczycielskie piętno zostawiły na nim lata po okupacji - nadal prezentuje się imponująco!

<!** reklama>Główną bohaterką naszej poprzedniej wycieczki nad Wisłę była pływająca po niej przed wojną „Wiktoria”. Parowiec był jednym z pięciu statków, należących do Antoniego Dittmanna. Szczególnym, bo nosił imię żony armatora.

- To była wielka miłość! Dziadek pierwszy raz zobaczył babcię, gdy bryczką jechała do kościoła. Pojechał za nią, dowiedział się, kim jest pasażerka, a później... Choć obojgu ich rodzice przeznaczyli kogo innego, nic nie mogli zrobić - opowiada pani Gizela.

<!** Image 3 align=none alt="Image 184725" sub="Świadectwo cechowania statku, „dowód osobisty” pływającej „Wiktorii”">Pamiątek po babci nasza Czytelniczka ma wiele, po śmierci Antoniego Dittmanna w listopadzie 1932 roku, jego żona stała się głową licznej i bardzo związanej ze sobą rodziny. Posiada również interesujące dokumenty dotyczące „Wiktorii” pływającej. Choćby wystawione w kwietniu 1936 roku świadectwo cechowania statku, z którego można się dowiedzieć, że napędzany śrubą i zbudowany z żelaza parowiec powstał w 1907 roku w Gdańsku. To bardzo ciekawe pismo, m.in. dlatego, że jak wynika ze sporządzonego piórem dopisku, „Dla oszczędności papieru użyto druki niemieckie”. Obok polskich pieczęci i wpisów, na papierze króluje więc, pamiętające jeszcze cesarza Wilhelma, pismo gotyckie.

Zaopatrzona w taki dokument „Wiktoria”, do otwarcia w latach 30. nowego mostu przewoziła dziennie sześć, siedem tysięcy pasażerów, kursując między brzegami rzeki w godz. od 6 do 22. Młodzież szkolna za kurs płaciła trzy grosze, kolejarze i urzędnicy po pięć groszy, a oficerowie i pozostali - po dziesięć. Mieszkańcy miasta śpieszący się na obecny Dworzec Główny - wtedy Dworzec Przedmieście, mogli korzystać z tego środka transportu od wiosny do późnej jesieni.

Król w Toruniu

Antoni Dittmann, który jak już wspominaliśmy, reklamował się jako właściciel parostatków, podejmujący „wszelkie transporty wodne na rzece Wiśle i jej dopływach”, oferujący „holowanie i palowanie tratew własnymi parostatkami i materjałem” (pisownia z epoki - przyp. red.), poza „Wiktorią”, posiadał jeszcze holowniki parowe: „Henryk”, „Kopernik”, „Undina” i „Pomorzanin”. Właścicielem tego ostatniego stał się zresztą w 1927 roku płacąc dziewięć tysięcy złotych (dla porównania, urzędnik zarabiał wtedy około 200 zł). Ktoś, kto obracał takimi sumami, nawet jeśli podpierał się przy tym kredytami, musiał mieć w mieście odpowiednio wysoką pozycję. Antoni Dittmann był w Toruniu królem, nawet dwukrotnie. Naturalnie Królem Kurkowym. W „Księdze pamiątkowej 10-lecia Pomorza” widać go zresztą na zdjęciu toruńskiego Bractwa Kurkowego, siedzi tuż obok goszczącego w Toruniu prezydenta Mościckiego. Związek Dittmannów z samą „Księgą...”, niezwykle dziś cennym źródłem informacji o przedwojennym Toruniu, jest zresztą znacznie poważniejszy.

<!** Image 4 align=none alt="Image 184725" sub="Certyfikat okrętowy, wystawiony w 1938 roku dla holownika „Henryk”">- Część wydrukowanych później w niej materiałów trafiała na Łazienną, gdzie moja mama przepisywała je na maszynie - opowiada pani Gizela.

W ten sposób wróciliśmy do przedwojennej restauracji „Pod Złotą Kotwicą”, gdzie niedawno się nasza historia zaczęła. Kto by pomyślał, że przez niecały miesiąc uda się ją tak bardzo wzbogacić? Jak to miło, że w Toruniu, mimo wszystkich burz dziejowych, jakie w XX wieku przetoczyły się nad miastem, takie rzeczy są nadal możliwe. Rzućmy więc przy Łaziennej kotwicę na dłużej.

- W restauracji „Pod Złotą Kotwicą” spotykała się rzeczna elita. Był to lokal przeznaczony wyłącznie dla szyprów, kapitanów, właścicieli statków, retmanów - dodaje wnuczka przedwojennego właściciela lokalu. - Tu trafiała kierowana do nich korespondencja, którą odkładano do specjalnej szafki z przegródkami. W biurze natomiast znajdowała się książka meldunkowa dla ludzi Wisły, którzy gościli akurat w Toruniu.

<!** Image 5 align=none alt="Image 184725" sub="Wiktoria i Antoni Dittmannowie ">

Tylko w dokumentach

W sumie nie są to tak odległe dzieje, jednak ślady tamtego świata zachowały się już tylko w starych dokumentach. Zniknął główny toruński port, podobnie zresztą jak i zawijające kiedyś do niego statki. Życie na rzece zamarło ostatecznie w latach 70. ubiegłego wieku, Dittmannowie swoją flotyllę stracili jednak znacznie wcześniej. W 1939 roku statki zabrali Niemcy, a władza ludowa, która przyszła po nich, odebrała nadzieję na to, że rzeczne tradycje uda się odbudować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska