Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ballada o podwórkach

Małgorzata Oberlan
Małgorzata Oberlan
- Wychowałem się w samym centrum toruńskiej starówki przy ul. Szerokiej 32. To były lata 60. zeszłego wieku: dwa pokoje z ciemną kuchnią, jedna toaleta na trzy rodziny, brak łazienki.

<!** Image 3 align=none alt="Image 214094" sub="Ulica Antczaka w Toruniu jakieś 40 lat temu. Gra w gumę była najpopularniejszą zabawą dziewczęcą, obok tzw. klas i kręconki. Wątpliwości co do tego, czy była „skucha” czy też nie, rozstrzygała najczęściej... właścicielka gumy (towar był deficytowy).
[Fot. Andrzej Kamiński]">

- Wychowałem się w samym centrum toruńskiej starówki przy ul. Szerokiej 32. To były lata 60. zeszłego wieku: dwa pokoje z ciemną kuchnią, jedna toaleta na trzy rodziny, brak łazienki.

Ale nikt nie mówił wtedy, że to slumsy. Wszyscy tak na starówce mieszkali. Za to zabawy podwórkowe były naprawdę magiczne - wspomina Sławek Wierzcholski, lider Nocnej Zmiany Bluesa i wirtuoz harmonijki.

Trzepaki były dwa

Z podwórka przy ul. Szerokiej 32 (dziś pod tym adresem jest kanapkarnia Subway) można było wyjść na podwórko przy ul. Szczytnej 9. Podobnych „przejściówek” w tamtych czasach było na starówce wiele. - Bawiło nas wchodzenie od ulicy Żeglarskiej i wychodzenie od Kopernika. Czuliśmy się jak tacy miejscy partyzanci - dodaje Sławek Wierzcholski. - Na każdym podwórku był przynajmniej jeden trzepak, na moim nawet dwa. Przypominam, że w latach 60. odkurzacze nie były powszechnymi urządzeniami. Przynajmniej raz w tygodniu dywan po prostu trzeba było wytrzepać.<!** reklama>

Dzieciakom trzepak służył zaś do... wszystkiego. Akrobacji, wysiadywania („Znów wysiadujesz na trzepaku!”), zwisania („Wisisz do nocy na tym trzepaku!”), zabawy w teatrzyk (kurtyną był koc) i dziesiątek innych zajęć. Przy trzepaku zawierało się znajomości, załatwiało dziecięce interesy, obmyślało strategie wojen z sąsiednimi podwórkami. Do dobrej zabawy wystarczały najprostsze rekwizyty.

- Godzinami mogliśmy z kolegami grać w kabzę, nazywaną przez nas też dołkiem. Dołek wykopywało się w ziemi albo rysowało się kredą. Do niego rzucało się monetami. Kto rzucił najcelniej, czyli najbliżej dołka, zbierał cała pulę - objaśnia muzyk. - Moje dość traumatyczne przeżycia z dzieciństwa dotyczą natomiast szczurów. Na parterze kamienicy przy Szerokiej 32 mieścił się sklep spożywczy, który od strony podwórza miał magazyn. Przynajmniej raz w roku dokuczała nam plaga szczurów. Hasały bezczelnie i dzieciaków wcale się nie bały...

<!** Image 1 align=none alt="Image 214096" sub="Miasteczko rekreacyjne na bydgoskich Wyżynach wpisuje się nową modę tworzenia wielkich, zbiorczych placów zabaw. Takie superbawialnie pod gołym niebem to z pewnością atrakcja dla dzieci. O podwórkowej wspólnocie nie ma tu już jednak mowy.
[Fot. Dariusz Bloch]">

My, chłopcy z placu broni

Zbigniew Sokół, prezes Fordońskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, za swoje podwórko w dzieciństwie dałby się pokroić. Wraz z nim - około dwudziestu innych chłopaków, którzy w latach 60. dorastali, szalejąc na podwórzu u zbiegu ulic Sułkowskiego, Chodkiewicza i Płockiej. Do dziś kultową książką dla prezesa są „Chłopcy z placu broni” Ferenca Melnara, czyli historia u współczesnych dziesięciolatków mogąca co najwyżej budzić pełne grozy zdziwienie. Jej bohaterowie toczą prawdziwy bój o ukochany plac zabaw. Tragiczny, bo okupiony w finale śmiercią chłopca Ernesta Nemczeka.

- Kochaliśmy nasze podwórko. Do nocy toczyliśmy bitwy polsko-krzyżackie albo Indianie kontra Blade Twarze. Graliśmy w piłkę, hokeja, palanta - wspomina Zbigniew Sokół. - Mieliśmy to szczęście, że przy naszym podwórku mieszkał redaktor „Dziennika Wieczornego”. Wystarał się dla nas o huśtawki, drabinki i piaskownicę. Pamiętam, jak jednego sobotniego wieczora (rok 1967) to wszystko zostało dostarczone i dorośli mężczyźni wraz z nami, smarkaczami, cały ten sprzęt instalowali. Byliśmy wtedy najszczęśliwszymi dzieciakami na świecie!

Dziś to podwórko wygląda zupełnie inaczej. Okolica się zestarzała i dzieci na nim niewiele. Dominują garaże. - Znak czasów - kończy prezes.

Dlaczego orły pikują?

Podwórka, na którym bawił się w Bydgoszczy mały Adam Popielewski, już nie ma. - Zostało zamienione na parking - mówi architekt, szef Wydziału Architektury i Budownictwa w toruńskim Urzędzie Miasta.

Podwórze jego dzieciństwa (też lata 60.) znajdowało się na Bielawach. Były na nim dwa trzepaki i piaskownica oraz - co najważniejsze dla chłopaków - duży wolny plac od wiosny do późnej jesieni wykorzystywany jako boisko do gry w piłkę, zimą zaś zamieniał się w lodowisko. Ale nie sam, ani nie za sprawą jakichś służb miejskich czy spółdzielczych.

- Wszystko robiliśmy sami. Śnieg trzeba było uprzątnąć, wodę wylać i tak dalej. Musieliśmy współpracować i właśnie to wspólne działanie dziś wydaje mi się charakterystyczne dla czasów mojego dzieciństwa. Dużo razem robiliśmy, najwięcej czasu spędzaliśmy na grach zespołowych - wspomina Adam Popielewski. - Teraz dzieci i młodzi rzadko współpracują. Może stąd się biorą kłopoty naszych orłów z reprezentacji narodowej w piłce nożnej?

Jako architekt i szef WAiB Adam Popielewski od lat obserwuje to, co dzieje się z podwórkami. I nie są to obserwacje optymistyczne.

Jedna huśtawka i jest plac zabaw

Tendencja pierwsza: coraz częściej miejsca do zabawy dla dzieci przegrywają z miejscami do parkowania aut należących do dorosłych. Na życzenie tych drugich. - Jako urząd generalnie się do tego nie wtrącamy. Ludzie mają prawo decydować o tym, co jest dla nich ważniejsze. To dylematy, których rozstrzygnięcia zapadają wewnątrz spółdzielni i wspólnot mieszkaniowych - zaznacza Adam Popielewski.

Tendencja druga: miniplace zabaw. Przepisy o placach zabaw mówią tak naprawdę niewiele. Wymagają, by takie powstawały w obrębie nowo wznoszonych zespołów zabudowy (zespół to przynajmniej dwa budynki). Określają, co prawda, jak daleko od okien mieszkań taki plac powinien się znajdować, nic nie mówią jednak na temat jego wielkości i wyposażenia.

- Dochodzi więc do sytuacji, że inwestor ujmuje plac w projekcie, ale de facto jest to jedna huśtawka z piaskownicą. I nie mamy żadnego tytułu prawnego, by wyegzekwować od niego zapewnienie dzieciom czegoś większego i atrakcyjniejszego - dodaje architekt. - Ta tendencja budowania gęsto i ciasno będzie się tylko pogłębiać. Grunty mają swoją wartość. Aby zachować konkurencyjną cenę metra kwadratowego mieszkania, deweloperzy nie będą szaleć z placami zabaw. Wystarczającym wyzwaniem jest dla nich zagwarantowanie odpowiedniej liczby miejsc parkingowych dla przyszłych mieszkańców.

Osiedlowe konflikty pokoleń

Ankieta - tą metodą rozwiązany ma zostać spór mieszkańców, dotyczący placu zabaw na osiedlu Szybowników w Bydgoszczy. Po jednej stronie barykady stoją ludzie starsi, często samotni, dla których cenny jest spokój i cisza. Po drugiej - dzieci i ich rodzice, dla których plac z atrakcjami (najlepiej blisko okien, żeby mama miała pociechę na oku) to rzecz bardzo ważna. Czy można pogodzić te interesy?

- Trzeba się starać, ale w takiej sytuacji wszyscy nigdy nie będą zadowoleni. Tak jak w przypadku innych sporów, postanowiliśmy ogłosić osiedlowe referendum. O losie placu w ankietach niech wypowiedzą się sami zainteresowani - mówi Zbigniew Sokół, prezes Fordońskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, do której należy osiedle.

Dokładnie chodzi o plac między blokami przy ul. Witosa 2, 4 i 6 oraz Przyjaciół 1. To ich lokatorzy do 14 czerwca mają w ankiecie odpowiedzieć na pytanie, czy wyrażają zgodę na utworzenie strefy do gry w piłkę dla dzieci w wieku od 6 do 10 lat na terenie istniejącego placu zabaw. Jeśli większość powie „tak”, plac zostanie gruntownie przemeblowany.

- Na terenie spółdzielni mamy około 70 małych placów zabaw. Trzy lata temu musieliśmy zdecydować: czy je doinwestować i unowocześnić, czy postawić na modne teraz duże, zbiorcze miejsca zabaw (dawniej pewnie powiedzielibyśmy o nich ogródki jordanowskie). Drugi scenariusz okazał się dla nas zbyt kosztowny. Zbiorowy plac kosztuje minimum 150 tysięcy zł. Do tego zatrudnić trzeba etatowego nadzorcę. Postanowiliśmy więc, że będziemy wygaszać te najmniejsze place, gdzie dzieci jest najmniej, a inwestować w te najpopularniejsze - wyjaśnia Zbigniew Sokół.

Kamienica wierzy w Damiana

Zupełnie osobnym wątkiem są podwórka w zabytkowych kamienicach Bydgoszczy i Torunia. Jeśli mają prywatnych właścicieli, często zamieniają się w prawdziwe perełki. Jeśli natomiast tkwią w tak zwanych zasobach komunalnych, bywa naprawdę przykro. Od lat nieremontowane wszystko, czym mogą się pochwalić, zawdzięczają tylko i wyłącznie lokatorom.

Na podwórko walczące o to, by czas zaczął na nim w końcu płynąć do przodu, trafiliśmy w Bydgoszczy przy ul. Gdańskiej 91. Zabytkowa kamienica, wzniesiona w latach 1897-1898 dla mistrza kamieniarskiego Carla Bradtkego według projektu architekta Fritza Weidnera, od frontu prezentuje się przyzwoicie. Podwórko już nie.

- Nic tutaj nie robiono od wojny - twierdzą lokatorzy. Sami posiali trawę. Sami dbają o bezpieczeństwo, chociażby zabezpieczając otwarte studzienki, do których mogłoby wpaść dziecko. A tych w kamienicy nie brakuje - jest ich tu około trzydzieścioro.

- Tu się wychował Damian Ciechanowski, piłkarz Zawiszy - podkreślają lokatorzy, po cichu licząc na to, że młody talent, który właśnie wywalczył z zespołem awans do ekstraklasy, szybko stanie się prawdziwą gwiazdą. Bo przecież jeśli osiągnie sukces na miarę, dajmy na to, Łukasza Piszczka (17-letni Damian też jest obrońcą), to chyba bydgoski ADM nie będzie chciał się wstydzić i doinwestuje podwórko. <

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska