MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dmuchanie myszki

Jarosław Reszka
Jarosław Reszka
„Wojna światów” H. G. Wellsa była jedną z ulubionych lektur mojego dzieciństwa. Już wtedy jednak nie przeżywałem tej powieści ogarnięty złudzeniem, że dzieje się to tu i teraz. Historia była zajmująca, ale trąciła myszką. Wiele lat później obejrzałem ekranizację tej historii z 1953 roku. Miałem wtedy wrażenie, że na podstawie książki trącącej myszką ktoś zrobił film jeszcze bardziej archaiczny. Właściwie mógł on interesować kogokolwiek wyłącznie jako dokument epoki zimnej wojny, kiedy w amerykańskich kinach zaroiło się od krwiożerczych kosmitów, używanych jako alegoria zagrożenia komunistyczną zarazą.

<!** Image 1 align=left alt="80" >„Wojna światów” H. G. Wellsa była jedną z ulubionych lektur mojego dzieciństwa. Już wtedy jednak nie przeżywałem tej powieści ogarnięty złudzeniem, że dzieje się to tu i teraz. Historia była zajmująca, ale trąciła myszką. Wiele lat później obejrzałem ekranizację tej historii z 1953 roku. Miałem wtedy wrażenie, że na podstawie książki trącącej myszką ktoś zrobił film jeszcze bardziej archaiczny. Właściwie mógł on interesować kogokolwiek wyłącznie jako dokument epoki zimnej wojny, kiedy w amerykańskich kinach zaroiło się od krwiożerczych kosmitów, używanych jako alegoria zagrożenia komunistyczną zarazą.

Teraz więc ciekaw byłem, jak z myszowatą materią poradzi sobie papież filmowego science-fiction, Steven Spielberg. I, niestety, spotkało mnie rozczarowanie. Na ekranie zobaczyłem wprawdzie bezbłędny technicznie i przemawiający do wyobraźni efekt długich zmagań mrowia realizatorów, ale to akurat nikogo pewnie nie mogło zaskoczyć. Rozczarowuje zaś to, że duże dziecko, które nosi w sobie Spielberg, zwyciężyło. Chęć pomanipulowania drogimi zabawkami okazała się silniejsza od ambicji artysty. Dla myślącego kinomana cała reszta jest bowiem dość żałosnym pretekstem - zaledwie szkicem fabuły, nakreślonym po to, by jak najszybciej udało się pokazać spustoszenie, które sieją wynurzające się z czeluści ziemi potężne maszyny. Należę do upartych kinomanów, którzy zwykle trwają do ostatniej sceny filmu, chcąc przekonać się, czy początkowe ich odczucia były trafne i czy aby zbyt pochopnie nie postawili na jakimś obrazie czarnej kreski. Tym razem jednak moja cierpliwość nie została nagrodzona. Z pewnym rozbawieniem przeczytałem później omówienia filmu z bardzo namaszczonymi wywodami, na przykład o dojrzewaniu, wewnętrznych przemianach, jakie przechodzą bohaterowie „Wojny światów”. Owszem, zmieniają się oni, ale głębia i stopień skomplikowania tych przemian nie zaintrygowałyby nawet Misia Uszatka. Głównego bohatera, Raya (gra go tradycyjnie nijaki Tom Cruise), poznajemy jako lekkoducha i egoistę, który nie dorósł do roli ojca i męża. Miś Uszatek od razu orientuje się, że widmo zagłady radykalnie zmieni Raya. Dzieci początkowo odnoszą się do niego z niechęcią, lekceważeniem lub ironią. Miś rozumie, że Ray będzie systematycznie rósł w ich oczach, aż w końcu zasłuży na to, by zwracać się do niego „tato”, a nie po imieniu. Odkrywcze, nieprawdaż? Pozostaje zatem guma do żucia dla oczu. Dobrze chociaż, że szlachetnej marki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska