Kogo trzeba się wywali, kogo trzeba postawi na najważniejszych stołkach, reszta będzie siedzieć cicho.I sprawa będzie załatwiona. Dobrze, ale co z mediami niepublicznymi, należącymi zwykle do spółek z kapitałem krajowym, albo - co częste - zagranicznym. I tu jest kłopot.
Co więc z nimi zrobić, wywłaszczyć, znacjonalzować, wykupić pod przymusem. „Tak, tak!” - krzyknęliby pewnie najzagorzalsi, najbardziej radykalni zwolennicy „dobrej zmiany”. Tylko że pani premier i pan nadpremier mocno się będą musieli zastanowić, zanim ogłoszą, że zasady wolnego rynku - z prawem własności na czele - już nie obowiązują. Nie mówiąc o takich drobiazgach, jak międzynarodowe zobowiązania państwa polskiego do ochrony inwestycji zagranicznych.
No, dobrze, ale pobawmy się jeszcze w takie gdybanie i załóżmy, że siły dobrej zmiany przejęłyby jakimś sprytnym sposobem wszystkie media. Co dalej?
Rozumiem, że hasło repolonizacji nie dotyczy jedynie struktury własnościowej, ale obejmować ma także treści, które w tych media są publikowane. A tego nie da się zmienić bez zmiany ludzi za te treści odpowiadających.
Czy wszyscy, którzy tworzą dziś te nie „zrepolonizowane” media, pójdą na zieloną trawkę? I kto ich zastąpi, bo przecież żurnalistów z mediów tak zwanych niepokornych, którzy tak pokornie dziś służą nowej władzy, może być ciut za mało; i co wtedy?
Na szczęście historia podpowiada gotowe rozwiązania. Po stanie wojennym, w czasach, gdy taki na przykład poseł Stanisław Piotrowicz, który dziś tak chętnie mówi o prawie moralnym w polityce, był jedynie zwykłym peerelowskim prokuratorem, w polskich mediach przeprowadzona została weryfikacja.
W jej wyniku setki, jeśli nie tysiące dziennikarzy rozstać się musiało z dziennikarstwem. Jedni na zawsze, inni znaleźli przytuliska w pismach w rodzaju „Niewidomego spółdzielcy”, jeszcze inni wrócili do zawodu po upadku PRL. A ci, którzy pozostali, wiedzieli, jak pisać, żeby im pisać dano. I to byłoby jakieś rozwiązanie.
OK, dość tego gdybania. Dworuję sobie z hasła repolonizjaci, może i nawet przesadnie, ale też na nic innego ono nie zasługuje. Cały ten koncept to zbiór mitów. Pierwszy to przekonanie, że własność w mediach automatycznie przekłada się na sposób opisywania świata, preferowane wartości i polityczną linię.
Mały przykład: nowa ekipa nie może liczyć na szczególną przychylność „Newsweeka”, wydawanego w Polsce przez niemiecko-szwajcarski koncern Ringier-Axel Springer, ale nie może też liczyć na życzliwość „Gazety Wyborczej”, choć wydająca ją Agora to w przeważającym stopniu kapitał polski, ani na taryfę ulgową w „Polityce”, mimo, że to w 100 procentach kapitał krajowy.
Mit drugi, o wiele zresztą groźniejszy, to żywcem już z PRL wzięte przekonanie, że istnieje jeden tylko patent na polskość, patriotyzm, jeden jedynie słuszny pomysł na Polskę i że tylko jedna partia ma na te wartości monopol. Tylko przy takiej absurdalnej uzurpacji da się media podzielić na polskie i te inne, nie dość polskie czy wręcz antypolskie, co to je trzeba teraz repolonizować. W imię moralno-politycznej jedności narodu. Jak za Gierka.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?