Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Księgowość wieczorową porą

Grażyna Ostropolska
Interwencja policji, dyscyplinarne zwolnienia, zawiadomienia prokuratury... W bydgoskim Wielospecjalistycznym Szpitalu Miejskim im. dr. E. Warmińskiego trwa czyszczenie stajni Augiasza.

<!** Image 3 align=none alt="Image 212022" sub="Co jakiś czas bydgoskim szpitalem miejskim, który tnie koszty, zmniejsza długi i wychodzi na prostą, wstrząsają afery. Ostatnia dotyczy domniemanych przekrętów w funduszu socjalnym, którym przyjrzy się prokuratura. [Fot. Dariusz Bloch]">

Interwencja policji, dyscyplinarne zwolnienia, zawiadomienia prokuratury... W bydgoskim Wielospecjalistycznym Szpitalu Miejskim im. dr. E. Warmińskiego trwa czyszczenie stajni Augiasza.

O tej akcji krążą w szpitalu legendy, pracownicy gubią się w domysłach, a my próbujemy zbliżyć się do prawdy. Zaczynamy od tego, co namierzyły szpitalne kamery.

Jest 6 maja, godzina 18.35. Na teren szpitala wjeżdża biały ford, a w nim główna księgowa Anna Z. i Mariusz K., starszy inspektor ds. BHP.

Godz. 18.38 - bramę lecznicy przekracza grafitowy renault z Bronisławem Sz., szefem komisji: inwentaryzacyjnej i socjalnej oraz kasy zapomogowo-pożyczkowej za kierownicą.<!** reklama>

Godz. 18.45 - brązowy daewoo z Barbarą J., zastępcą głównej księgowej oraz jej współpracownicą, Henryką L., „na pokładzie” zatrzymuje się nieopodal budynku szpitalnej rejestracji.

Godz. 19.01 - biały ford, prowadzony przez inspektora Mariusza K. opuszcza lecznicę.

Godz. 19.20 - w szpitalu pojawia się swoim autem Anna Lewandowska, dyrektorka szpitala.

Godz. 19.27 - do lecznicy przyjeżdżają radiowozem wezwani przez dyrektorkę policjanci

Godz. 19.43 - powraca Mariusz K. fordem.

<!** Image 4 align=none alt="Image 212026" sub="Ten policyjny radiowóz 6 maja przerwał wieczorny zjazd „szpitalnej finansjery” ">Tych faktów nie da się podważyć, bo pochodzą ze szpitalnego monitoringu. Zagadką pozostaje cel, w jakim 5 osób umówiło się wieczorem w gabinecie głównej księgowej.

Przypadkowymi świadkami „tajnego zjazdu szpitalnej finansjery” byli związkowcy: Andrzej Wąsowski, Beata Śmigiel i Kamila Rydzińska. Ujrzeli, jak jedno po drugim podjeżdżają pod budynek szpitalnej administracji auta i zapala się światło w gabinecie głównej księgowej. - W pewnym momencie zauważyłem Mariusza K. niosącego jakieś kartony. Wydało mi się to podejrzane. Zatelefonowałem do dyrektor Lewandowskiej. Poprosiła, bym został na miejscu, a ona zaraz przyjedzie - wspomina Andrzej Wąsowski, przewodniczący zakładowej „Solidarności”.

Kamila Rydzińska, szefowa zakładowego OZZPiP, weszła do budynku razem z Wąsowskim i... - Zobaczyliśmy wychodzącego pośpiesznie tylnymi drzwiami Mariusza K., który błyskawicznie odjechał. Weszliśmy do pokoju głównej księgowej, ujrzeliśmy leżące na podłodze żółte segregatory i Barbarę J., zdejmującą z półki kolejne - relacjonuje Rydzińska. Wraz z Wąsowskim zablokowała zgromadzonym wyjście, bo... - Przecież to, co było w segregatorach, było własnością szpitala.

- Zapowiedziałam:

„Proszę nie opuszczać pokoju...

aż do przyjazdu pani dyrektor” - dodaje szefowa OZZPiP.

Świadkami wieczornego zlotu księgowych byli też pracownicy szpitalnej obsługi. Sprzątaczka, która na prośbę głównej księgowej dała jej duży foliowy worek, oraz salowa z sąsiedniego budynku, od której Mariusz K przyniósł karton. To ona widziała, jak pan K. „coś w tym kartonie oraz worku wynosił do samochodu na tylne siedzenie”.

Telefon od związkowców zastał dyrektor Annę Lewandowską w pralni, gdzie odbierała rzeczy. Zaniepokojona wezwała policję i krótko przed funkcjonariuszami zjawiła się w szpitalu.

- Wchodzę do pokoju głównej księgowej, widzę kilka osób, pytam, co tu robią, a Anna Z. mi mówi, że chce tylko zabrać parę rzeczy, m.in., zdjęcie córki, bo godzinę temu dowiedziała się od pani Katarzyny Piechowak, przewodniczącej rady społecznej szpitala, że byłam w ratuszu na spotkaniu z prezydentem Bruskim i poinformowałam go o jej dyscyplinarnym zwolnieniu - tak tę scenę zapamiętała dyr. Lewandowska.

Faktycznie poinformowała prezydenta o wykrytych nadużyciach. - Miałam już sporą wiedzę na temat nieprawidłowości w funduszu socjalnym, którym w dużej mierze zawiadywała główna księgowa. Posuwała się do podpisywania za mnie dokumentów, tolerowała działanie niezgodne z regulaminem, a część pieniędzy z funduszu nie ewidencjonowała w szpitalnym systemie informatycznym. Zawiodła moje zaufanie, więc musiałam ją zwolnić z powodu ciężkiego naruszenia pracowniczych obowiązków - tłumaczy dyr. Lewandowska. Szczegółów zdradzać nie będzie, bo sprawą ma się zająć prokuratura. Szpital złożył tam doniesienie o domniemanej próbie kradzieży szpitalnych dokumentów.

„To są pomówienia”

- zapewnia Anna Z. Twierdzi, że nic nagannego nie zrobiła, a sprawa ma drugie dno. - Pani dyrektor podejrzewała, że to ode mnie wyciekły informacje o jej delegacjach, co jest nieprawdą - mówi. Jest na zwolnieniu lekarskim i jeszcze nie odebrała wypowiedzenia. - To dla mnie wstrząs. Nieraz pracowałam do godz. 23, żeby pomóc nowej dyrektorce, a ona zwalnia mnie z art. 52! - dodaje oburzona. Przekonuje, że 6 maja wieczorem przyjechała z życiowym partnerem, Mariuszem K., po swoje rzeczy, a współpracownicy pojawili się, by ją pocieszyć.

- To ja Anię namówiłem. Powiedziałem: „Jedźmy dziś do szpitala, jeśli zabierzesz swoje rzeczy, to jutro nikt nie będzie nad tobą stał i się pastwił - twierdzi Mariusz K. On również traci pracę (inspektora BHP) i też przebywa na zwolnieniu lekarskim. K. twierdzi, że zawiózł partnerkę na miejsce, przyniósł karton na rzeczy i pojechał na umówione spotkanie. - Żadnego worka ani kartonu z dokumentami nie wrzucałem do auta, ani nie wywoziłem - zapewnia. Przerwał spotkanie po telefonie od partnerki, która poinformowała go o przyjeździe policji i wrócił do szpitala. - Funkcjonariusze nas wylegitymowali, przeszukali auta i nic, co by stanowiło własność szpitala, nie znaleźli.

Trzecia osoba zwolniona dyscyplinarnie to Bronisław Sz. - szef Międzyzakładowej Organizacji Związków Zawodowych Pracowników Ochrony Zdrowia, przewodniczący zakładowej komisji socjalnej, komisji inwentaryzacyjnej oraz szef kasy zapomogowo-pożyczkowej. - Jeśli mi się zarzuca, że brałem sobie jakieś pożyczki z zakładowego funduszu świadczeń socjalnych, to powiem tak: nie ja jestem tu kierownikiem, tylko pani dyrektor, a komisja socjalna, której przewodniczę, jest jedynie ciałem doradczym - wywodzi Sz.. Twierdzi, że wszystkie pożyczki ma spłacone i sugeruje, że za jego dyscyplinarnym zwolnieniem tuż przed przejściem na emeryturę kryje się niechęć do wypłacenia mu trzymiesięcznej odprawy.

Innego zdania są dwa największe szpitalne związki: NZSS „S” oraz OZZPiP. Złożyły w prokuraturze odrębne

doniesienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa

w gospodarowaniu szpitalnym funduszem socjalnym. Chcą też, by śledczy weszli do kasy zapomogowo-pożyczkowej, bo... - Jako związki zawodowe mamy prawo do społecznej kontroli kasy, ale jej zarząd, na czele którego stał Sz., odmawiał nam wglądu w dokumenty - tłumaczy Andrzej Wąsowski, lider zakładowej „S”.

- Obawiamy się, że skoro źle się działo się w funduszu socjalnym, w którym „dzielą i rządzą” te same osoby, w kasie może być podobnie - mówią związkowcy, a Kamila Rydzińska, członek komisji socjalnej, której też przewodniczy Bronisław Sz., przybliża nam świeże ustalenia z kontroli funduszu (za lata 2009-2012): - Nie liczono się regulaminem. Była uprzywilejowana grupa kilkunastu osób, które przyznawały sobie wysokie pożyczki, zapomogi a nawet... nagrody! Była to wielokrotność dopuszczalnych pożyczek mieszkaniowych, o których większość członków komisji socjalnej nie miała pojęcia - ujawnia.

Twierdzi też, że „dzielenie kasy między swoich” nie było protokołowane ani wprowadzane do szpitalnego systemu komputerowego. - Do komisji trafiały tylko te sprawy, które nie dotyczyły uprzywilejowanych pracowników. Dziś wiemy, że osoby z kręgu „trzymających fundusze” dostawały nawet po kilka dużych pożyczek w roku. Uprzywilejowani mieli odroczenia w ich spłacie; nie oddawali jednych, a dostawali następne. Wprowadzano też wybiórcze lub nieprawdziwe dane do systemu informatycznego szpitala - wylicza Kamila Rydzińska.

- Zapomogi nie trafiały do biednych, tylko do grupy decydentów, która się nieźle obłowiła. To potwierdzają audytorzy, badający dokumenty i nie wiadomo, co jeszcze odkryją - dodaje Andrzej Wąsowski i konkluduje: - Było „hulaj dusza, piekła nie ma”, a teraz kończy się eldorado!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska