Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od wajchy do joysticka. 36 ton na barkach motorniczego

Piotr Schutta
Od trzydziestu lat Marek Wiza wozi ludzi tramwajami. Pracuje też jako instruktor szkolący przyszłych adeptów tego zawodu. Nie lubi, gdy o ludziach jego profesji mówi się pogardliwie „wajchowi”.
Od trzydziestu lat Marek Wiza wozi ludzi tramwajami. Pracuje też jako instruktor szkolący przyszłych adeptów tego zawodu. Nie lubi, gdy o ludziach jego profesji mówi się pogardliwie „wajchowi”. Filip Kowalkowski
Kabina nowoczesnego tramwaju laikowi kojarzyć się może z pokładem statku powietrznego lub pojazdu kosmicznego. Drzwi ze szkła hartowanego. Dwa terminale z dziesiątkami tajemniczych ikon. Na pulpicie podświetlane przyciski i pełno przełączników. Radiotelefon, kamery, mikrofon. Niejeden się pogubi.

Jest godzina 13.35. Ti ti ti. Ti ti ti. Dyskretny dźwięk dzwonka w kabinie przypomina, że za minutę wóz powinien ruszyć z pierwszego przystanku na pętli. Mamy do pokonania jedną z najdłuższych tras w mieście. Ponad 40 minut jazdy.

- Czas się przygotować. Zaraz odjeżdżamy - mówi 57-letni Marek Wiza, siedzący za sterami nowoczesnego Swinga. Z wykształcenia i pierwszego zawodu: technik elektronik. Oprócz tego od 30 lat wozi ludzi tramwajami. - Lubię po prostu to robić - uśmiecha się nieśmiało. Takich jak on jest większość.

Od stolarza do wykładowcy

- Mamy cały przekrój zawodów budowlanych, od kafelkarza po zbrojarza, do tego krawcowe, księgowe, specjalistki od marketingu i finansów. Są cukiernicy, mechanicy samochodowi, stolarze, ludzie po studiach prawniczych. Na ćwiartkach etatów jeżdżą nawet wykładowcy uniwersyteccy - mówi 57-latek.

Dzień pochmurny i chłodny, dwa stopnie poniżej zera. Na pętli rozlega sie charakterystyczny, ostrzegawczy sygnał tramwaju szykującego się do startu. Dwie młode kobiety wpadają do wagonu w ostatniej sekundzie. Motorniczy chwilę na nie czeka.

Ruszamy. Trzydzieści sześć ton (naszpikowane elektroniką, pchane czterema elektrycznymi silnikami) lekko jak piórko na wietrze podrywa się do jazdy. Już po kilkuset metrach wiemy wszystko o dzisiejszych warunkach jazdy.

- Strasznie ślisko. Sześćdziesiąt metrów hamowałem i za mało było. Wolę trochę przejechać za przystanek niż hamować awaryjnie. Nie chciałem za dużo piasku podsypywać, bo nie mam go za dużo. Zostało 20 procent. Kolega z poprzedniej zmiany prawie wszystko wysypał - mówi mężczyzna, spoglądając na umieszczone przed nim dwa terminale o dotykowych ekranach, na których wyświetlają się wszystkie sekrety kolosa. Bieżąca prędkość, prędkość zadana i realizowana, bateria, alarm, awaryjne otwieranie drzwi, napięcie w sieci, ogrzewanie, smarowanie obrzeży, pantograf i mnóstwo innych. Wiemy, kiedy 30-metrowy pojazd wpada w poślizg i kiedy coś mu dolega. Na szczęście na razie ikonki o niczym nie alarmują. Jest za to informacja, że już na początku trasy „złapaliśmy” jednominutowe opóźnienie i że w czasie hamowania ślizgamy się jak na sankach . Opóźnienie będzie się powiększać z każdym kilometrem.

Czasem wystarczy mikrofon

Osiem kamer monitoruje wagon w środku i pokazuje tor jazdy, z przodu i z tyłu. Nagrywany jest też dźwięk. Centralny komputer, rejestrujący dane z jazdy, ukryty jest w szafce za fotelem motorniczego. Zapis odbywa się automatycznie. Uwiecznione zostanie wszystko, co wydarzy się w wozie i w jego pobliżu. Bójki, łapanie za awaryjny hamulec, niszczenie pojazdu bazgrołami albo buciorami. Palenie i picie. Wszystkie typowe zachowania pasażerów. Czasem wystarczy powiedzieć parę słów przez mikrofon, a czasem wyjść z kabiny lub od razu wezwać policję, jak to zrobił niedawno motorniczy, na którego służbie pobito cudzoziemskich studentów.

- Przepraszam, tam, pan jest obsikany chyba. Śmierdzi strasznie. Da się coś z tym zrobić? - prosi jeden z pasażerów, młody, wysoki mężczyzna.

- Idziemy zobaczyć - mówi spokojnie Marek Wiza. Opanowanie jest jedną z jego mocnych stron. - Czasem jednym słowem można wywołać agresję - mówi i podchodzi do śpiącego starszego człowieka, który jedzie z nami od pętli. Alarm okazuje się fałszywy. Pan nie jest obsikany i nie zrobił nic złego. Takie sytuacje to chleb powszedni motorniczego. Nieprzyjemne zapachy mają inne źródło.

- Przed świętami ludzie różności wożą. Kapustę kiszoną, ogórki. Czasem coś się wyleje i nie można się tego zapachu pozbyć przez długi czas, mimo że wieczorem cały wóz jest myty - mówi motorniczy. Po dotarciu do pętli robiony jest też za każdym razem obchód wozu. Sprawdza się stan pojazdu wewnątrz, zabiera się pozostawione przez pasażerów przedmioty (trafiają do depozytu), obchodzi się też pojazd dookoła, by zobaczyć czy nie poluzowały się osłony silników bądź inne elementy.

Zapachowy incydent to kolejne minuty spóźnienia. Po chwili któryś z pasażerów chce kupić bilety w czasie jazdy, ale nie ma odliczonej kwoty. Znowu tracimy cenne sekundy, bo wydawanie reszty i pokonywanie skrzyżowań tramwajem niełatwo pogodzić. Trzeba zwolnić.

Jedna noga przyciska śpiocha

Na szczęście ITS (Inteligentny System Transportowy) na najbliższym skrzyżowaniu „trzyma” nam światła, blokując przejazd samochodom. Komunikacja miejska ma priorytet.

Na długiej prostej rozpędzamy się do 50 km/h, żeby nadgonić opóźnienie. Gdy próbujemy jechać jeszcze szybciej, system automatycznie wyhamowuje pojazd. Motorniczy obserwuje jednocześnie torowisko i wiszącą nad nami sieć. Spogląda też w kamery. Spokój. Większość pasażerów, ze słuchawkami w uszach wpatruje się w wyświetlacze swoich telefonów. Gdyby doszło do incydentu, w którym trzeba by pomóc motorniczemu, raczej żaden z nich by się nie poderwał.

- Pasażerowie nie idą za nami - przyznaje motorniczy. Jego lewa dłoń spoczywa na joysticku, którym „zadaje się” jazdę, a lewa noga cały czas przyciska pedał „czuwaka”. - Mówimy na to śpioch. Jeśli zdejmę z niego nogę, tramwaj gwałtownie zahamuje. To na wypadek, gdyby motorniczy zasłabł w czasie jazdy - tłumaczy Marek Wiza.

W kabinie mijającego nas z naprzeciwka czerwonego „konstala” uśmiechnięta blondynka (była szefowa marketingu w dużej firmie), pozdrawia nas machaniem ręki.

- Kiedyś tacy serdeczni byli też pasażerowie. Jak człowiek miał służbę w Wigilię albo w Sylwestra, to ludzie podchodzili do kabiny, składali nam życzenia. W dyżurce czasem ktoś zostawił batonika czy cukierka. Ale to dawno temu było. Przez ostatnie dziesięć lat jakbym żył w innej rzeczywistości. Ludzie są zagniewani nawet w Boże Narodzenie - mówi motorniczy.

***
Fach wymagający dużego skupienia Podstawowe szkolenie motorniczego trwa co najmniejb2 miesiące, ale doświadczenie zawodowe zdobywa się latami. Prawdziwym testem odporności na stres są błahe awarie, zdarzające się w tej profesji dość często. Obsługa tramwaju wymaga wykonywania kilku czynności niemal równocześnie. Zwrotnica, przystanek, samochody na przejazdach, ruch pasażerów. Wystarczy jedną z czynności wykonać za późno lub w złej kolejności, by sytuacja się skomplikowała.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Od wajchy do joysticka. 36 ton na barkach motorniczego - Express Bydgoski

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska