Potrącona na drodze sarna, uwięziony lis w ogródku? W takich sytuacjach wkracza „miejski” weterynarz

Wrzosy, Kaszczorek i peryferie ulicy Olsztyńskiej to najbardziej „dzikie” tereny Torunia i okolic. Wkrótce zwierzynę przegonimy z jej kolejnego naturalnego domu, terenu JAR-u.
[break]
Lisem w przydomowym ogródku czy przetrąconą sarną na drodze ktoś musi się zająć. Miasto właśnie szuka weterynarza, który przyjedzie w nagłych przypadkach.
„Miejski” weterynarz musi być stale pod telefonem. Centrum Zarządzania Kryzysowego wskazuje, jakie numery bezwzględnie musi odbierać. Ma 60 minut na interwencję od momentu przyjęcia zgłoszenia. Jak na razie nikt oferty nie złożył.
- To jak ciągły dyżur - Tadeusza Wierzbę, dyrektora Wydziału Ochrony Ludności Urzędu Miasta, który ogłosił konkurs, brak ofert niespecjalnie dziwi. - Czekamy do środy, 8 stycznia, niewykluczone, że konkurs trzeba będzie powtórzyć. W zeszłym roku dopiero trzecie zapytanie przyniosło rozstrzygnięcie.
Wrzosy, Kaszczorek, okolice ulicy Olsztyńskiej - w te rejony zwierzyna wypuszcza się najchętniej. Sarna z przetrąconymi nogami, zabłąkany w ogrodzie lis, borsuk uwięziony w studni - to przypadki z ostatnich miesięcy.
- Ale strach wzbudza napotkana, zbyt oswojona wiewiórka, podejrzewana o wściekliznę, zaskroniec w lesie czy kilkanaście os w ogródku - Tadeusz Wierzba nie ukrywa, że w takich sytuacjach chodzi bardziej o uspokojenie telefonującego. - Zaskroniec nie jest jadowity, nic złego człowiekowi nie zrobi - przypomina.
Na usługach miasta od trzech lat jest chełmżyński lekarz weterynarii, myśliwy Polskiego Związku Łowieckiego Leszek Mańkowski (właśnie wygasła roczna umowa, stąd konkurs).
Jest jak lekarz w karetce pogotowia. Ma jak najszybciej przybyć na miejsce. Wspomniane 60 minut od odebrania zgłoszenia to nie wymysł urzędników, ma ograniczyć cierpienie zwierzęcia i wykluczyć sytuację, gdy obolałe, spanikowane spróbuje jednak ucieczki.
W najgorszych przypadkach połamane zwierzę usypia się, a później dokonuje eutanazji.
Bywa jednak, że wystarczy je uśpić i przewieźć w bezpieczne miejsce, tak jak było kilkakrotnie w przypadku toruńskich łosi.
Leszek Mańkowski przyznaje, że gdy odbiera takie zgłoszenie, wie, że czeka go ciężka robota. Łoś to duże zwierzę, trzeba zamówić specjalną przyczepę.
Najbardziej spektakularny przypadek dotyczył egzemplarza, który przeszedł aż z Rubinkowa na ulicę Batorego, gdzie zajęli się nim weterynarze. Zdarzały się sytuacje, że potrzeba było trzech strzałów, żeby taką zwalić zwierzynę z nóg.
- Dziś wystarcza jeden, naboje są większe - wyjaśnia lekarz.
Uśpione zwierzę wywozi się głęboko w las. Weterynarz zostaje z nim, aż się wybudzi. Ma to chronić zwierzę przed innymi drapieżnikami.
- Najdziksze rejony miasta? - pytamy.
- Na pewno ulice Olsztyńska i Kociewska - ale, jak przewiduje Leszek Mańkowski, wkrótce obszar działania miejskiego weterynarza powiększy się. Posypią się wezwania z JAR-u. Przyległe do osiedla JAR tereny Leśnictwa Łysomice to naturalne „domostwo” dzików, jeleni i danieli.