Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skazane na powrót do kata

Grażyna Ostropolska
Uciekają z dziećmi i torbą najpotrzebniejszych rzeczy do hostelu, a po trzech miesiącach wracają do męża psychopaty lub się załamują, bo bez pomocy w znalezieniu pracy i mieszkania nie mają szans na nowe życie.

Uciekają z dziećmi i torbą najpotrzebniejszych rzeczy do hostelu, a po trzech miesiącach wracają do męża psychopaty lub się załamują, bo bez pomocy w znalezieniu pracy i mieszkania nie mają szans na nowe życie.

<!** Image 2 align=none alt="Image 195869" sub="Właściciel tego mieszkania grozi, że meble podarowane Grażynie T. przez wzruszonych jej losem ludzi, wywiezie tam, skąd kobieta uciekła przed mężem, oskarżonym o znęcanie się nad rodziną. [Fot. Tymon Markowski]">- Nie ma wsparcia dla ofiar domowej przemocy, a szczytne idee, głoszone przez stowarzyszenia i ośrodki pomocy społecznej nijak się mają do rzeczywistości - twierdzą kobiety, które po opuszczeniu tucholskiego Specjalistycznego Ośrodka Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie zostały same z problemami. Nie ze wszystkimi umiały sobie poradzić, więc... Aleksandrze Ch. zabrano dzieci, a Grażynie T. i jej córkom grozi powrót do kata, choć sama myśl o przeprowadzce...<!** reklama>

budzi u nich strach.

Gehenna 46-letniej Grażyny T. i jej czterech córek miała się skończyć w październiku ubiegłego roku. Pracownik socjalny wydusił w końcu od umęczonej kobiety prawdę o wyczynach jej męża, znęcającego się nad rodziną, i obiecał pomoc.

- Zaproponowano mi schronienie w hostelu dla ofiar przemocy. „Gdy już będziecie w ośrodku, pomożemy wam wyjść na prostą”, usłyszałam w ROPS i uwierzyłam - wspomina pani T. Ucieszyła się, że hostel jest w Tucholi, kilkadziesiąt kilometrów od domu, więc mąż jej nie znajdzie. - Kazano nam zabrać niezbędne rzeczy i na własny koszt dotrzeć do Tucholi.

Joanna, 18-letnia córka pani Grażyny, tak zapamiętała ucieczkę: - Wieczorem spakowałam w reklamówki ubrania swoje i 9-letniej Kamilki, a mama uszykowała swoje rzeczy i Moniki. Ukryłyśmy reklamówki w śmietniku, żeby tata ich nie odkrył. Rankiem powiedziałam mu, że idę do babci, Monika udała, że idzie na lekcje, a mama, że odprowadza Kamilkę do szkoły.

Umierały ze strachu, gdy okazało się, że autobus do Tucholi wypadł z kursu, a na kolejny trzeba czekać trzy godziny. Życie z katem wycisnęło na nich piętno. - Bił nas, kopał, szarpał i wyzywał, a gdy próbowałam bronić mamy, sama dostawałam - wspomina Joasia. Córki pana T. znosiły też inne udręki. - Trzeba było umyć ojcu nogi, żeby pozwolił oglądać telewizję, a za spóźnione przyjście ze szkoły groziło

kamieniobranie.

Dostawałyśmy do rąk wiadro i musiałyśmy zbierać w ogrodzie kamienie - wspominają.

Najbardziej ojciec znęcał się nad Moniką (ma teraz 16 lat). - Bił ją butem, wężem ogrodowym, a gdy sprzątaniem u znajomych zarobiła na komórkę, roztrzaskał telefon siekierą - wspomina Joasia. - Szkolny pedagog pytał, czy w domu nie spotyka mnie nic złego, a ja zapewniałam, że wszystko jest w porządku, bo było mi wstyd.

Teraz potrafi o tym mówić i jest to zasługą terapeutów z ośrodka. - To ważne, ale wiedza o tym, że mąż nie ma prawa się nad nami znęcać, nie załatwia naszych problemów - uważa jej matka. Ona i inne kobiety, które trafiły do tucholskiego Specjalistycznego Ośrodka Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie oczekiwały nie teorii, dotyczącej tego jak żyć, ale faktycznego wsparcia. - Liczyłyśmy na pomoc w znalezieniu pracy i mieszkania, a tymczasem po opuszczeniu hostelu znalazłyśmy się same w obcym mieście, gdzie o pracę i mieszkanie dla matki samotnie wychowującej kilkoro dzieci jest bardzo trudno - zauważa pani Grażyna. Pobytu w hostelu żadna z naszych rozmówczyń mile nie wspomina.

- Na wstępie usłyszałam, że mogę tam przebywać tylko trzy miesiące, więc natychmiast powinnam szukać mieszkania i pracy, a po dwóch miesiącach były pretensje, że nic nie znalazłam - wspomina pani Grażyna. Pytała, jak ma znaleźć pracę w nieznanym mieście i jak wynająć mieszkanie, nie mając pieniędzy. - Powiedziano mi, że muszę je jakoś zorganizować, np. poprosić o pomoc rodzinę.

Rodzina nie mogła jej pomóc, więc zwróciła się do tucholskich dziennikarzy. Zaapelowali o pomoc dla kobiety z trójką dzieci, która boi się wracać do męża kata, i ludzie pomogli. Zebrali pieniądze na kaucję i pani T. mogła wynająć w Tucholi dwupokojowe mieszkanie.

- Zbyt drogie w utrzymaniu, ale jedyne, jakie mi zaoferowano, nie pytając o przeszłość i zarobki - mówi. Umowę najmu z właścicielem kamienicy, panem K., zawarła w lutym. - Dobrzy ludzie pomogli się nam umeblować - pokazuje zadbane mieszkanie.

Grażyna T. pracowała dorywczo, dostawała 300 zł alimentów, zasądzonych od oczekującego na wyrok o znęcanie się nad nią i córkami męża, 400 zł rodzinnego zasiłku i 190 zł dopłaty do mieszkania. - Czynsz i media kosztują nas 1050 zł miesięcznie, więc bez stałej pracy

trudno związać koniec z końcem

- przyznaje kobieta. W lipcu nie zapłaciła na czas za mieszkanie, więc właściciel wypowiedział najem. Wybłagała okresowe zatrudnienie w zakładach cukierniczych „Łuczniczka”, należących do senatora Andrzeja Kobiaka. - Czekam na pierwszą pensję, ale właściciel mieszkania nie chce czekać na zaległy czynsz. Grozi, że jeśli sama się nie wyprowadzę, to wywiezie meble do mieszkania mojego męża. Twierdzi, że już tam był i zrobił rozpoznanie.

- Umowa się skończyła i nie może być tak, że pani T. korzysta z mediów, za które nie płaci. Ma stały adres zamieszkania u teściowej i tam powinna trafić. Ja nie chcę jej wyrzucać po chamsku i na siłę. Próbowałem znaleźć tej rodzinie tańszy lokal, ale gdy ktoś pyta, dlaczego się jej pozbywam, nie mogę kłamać i wtedy chętnych na wynajem brak - tłumaczy właściciel.

- Jesteśmy przerażone - nie ukrywa Grażyna T. - Trud ludzi, którzy nam pomogli, pójdzie na marne, a nasze życie legnie w gruzach. W Tucholi mówią, że powinna nam pomóc gmina Bydgoszcz, gdzie byłyśmy na stałe zameldowane. W bydgoskim MOPS słyszę, że jesteśmy teraz mieszkańcami Tucholi i tu powinni nam pomóc. Gdzie szukać wsparcia?

- Na pewno nie w ośrodkach wsparcia dla ofiar przemocy w rodzinie! - przekonuje Aleksandra Ch. Żałuje, że dała się namówić na pobyt w tucholskim hostelu. - Oczekiwałam pomocy, a tam zgotowano mi tragedię, zabierając dzieci.

Odeszła z hostelu po 2,5-miesięcznym pobycie, bo... - Nie mogłam znieść, że to, o czym mówiłam w tzw. grupach wsparcia i psychologowi, było tematem plotek personelu - twierdzi. Poznała w ośrodku kobiety, które przebywały tam kolejny raz, bo - nie mając wyjścia - wracały do domowego kata. - Kierowniczka ośrodka kazała nam szukać pracy, ale jak ją znaleźć, gdy tak, jak ja, ma się dzieci w wieku roku i czterech lat i trzeba je pilnować - pyta pani Ch. Gdy zabierała je ze sobą, była skazana na porażkę.

Od męża alkoholika i psychopaty długo nie mogła się uwolnić, bo miał broń i groził, że ją zabije.

- Trzy lata temu skopał mnie tak, że straciłam dziecko. Odkręcał palniki i straszył, że nas spali, rzucał butlą gazową w ścianę, to cud, że nie wybuchła - wspomina. Przez trzy lata ją i dzieci utrzymywała gmina. Wyjazd do hostelu w Tucholi potraktowała jako szansę na nowe życie. Miała nadzieję, że sąd skaże jej kata, a ona wróci z dziećmi do domu. - To mieszkanie jego babci, którą opiekowałam się do śmierci - dobrze zapamiętała staruszkę, która obiecała zapisać jej mieszkanie. - Nie zdążyła, więc korzysta z niego mój kat. Sąd potraktował go łagodnie i choć odpowiadał za znęcanie się nad rodziną, nielegalne posiadanie broni i znieważenie policjantów dostał

jedynie wyrok w zawieszeniu.

Aleksandra Ch. dowiedziała się o tym w listopadzie i stało się dla niej jasne, że nie ma gdzie wracać. Udało się jej wynająć mieszkanie.

- Było puste, ale sąsiad obiecał mi meble. Chwilowo nocowałam z dziećmi u sąsiadki. Zostawiałam je u niej, gdy szłam po zakupy. Ostatnich nie zdążyłam zrobić, bo zawrócił mnie telefon z informacją, że zabierają dzieci. A oto powód - pokazuje sądowe uzasadnienie: „Ośrodek Pomocy Społecznej w Tucholi powiadomił sąd o niepokojącej sytuacji. Pani Ch. wynajęła mieszkanie, nie posiada tam jednak odpowiednich warunków do życia z dziećmi: brak umeblowania, m.in. łóżka i stołu, naczyń i sztućców (&) a w szafce kuchennej były tylko makarony, płatki kukurydziane, chleb i resztka margaryny”

- Taki los zgotowali mi ci, którzy, w myśl ustawy o przeciwdziałaniu przemocy, winni mi pomóc w uzyskaniu mieszkaniu - uważa Aleksandra Ch. Trzy miesiące walczyła o oddanie dzieci. - Są teraz u mojej matki, która i mnie przygarnęła - mówi.

W tucholskim hostelu urzęduje personel, za to ofiar przemocy nie ma. - Mamy remont, a z dziennikarzami na temat klientów hostelu i tego, co o nas mówią, nie rozmawiam - zbywa nas kierująca ośrodkiem Aleksandra Myszka. Nie znajdujemy też chętnych do rozmowy w starostwie.


Opinia

Tadeusz Kowalski, burmistrz Tucholi

<!** Image 3 align=left alt="Image 195869" >Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie w Tucholi podlega starostwu, więc ja, jako burmistrz, nie mam wpływu na jego działalność. Znam sytuację Grażyny T., bo prosiła o pomoc i opowiedziała mi swoje losy.

Uznałem, że ta kobieta zasługuje na pomoc, zatelefonowałem do senatora Kobiaka i upewniłem się, że pani T. dostanie u niego pracę, o którą się stara. Rozmawiałem z panem K., właścicielem mieszkania i prosiłem, by wycofał się z wypowiedzenia najmu, bo ta pani i jej córki nie mają gdzie wracać.

Grażyna T. otrzymała już jednorazowy zasiłek celowy z pomocy społecznej na zaległy czynsz. To mieszkanie jest dla niej za drogie, a w naszej gminie ludzi w podobnej sytuacji jest wielu, długa jest też kolejka po komunalny lokal. Mogę jedynie zapewnić, że rodzina T. będzie przedmiotem naszej troski, bo tucholscy urzędnicy to ludzie wrażliwi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska