Stan wojenny nie był tak ponury, jak można by go było dziś oceniać. Wszystko dzięki tysiącom cichych bohaterów tamtych mrocznych czasów.
<!** Image 3 align=none alt="Image 201624" sub="Jednym z najbardziej dramatycznych wydarzeń podczas stanu wojennego w Toruniu była brutalna pacyfikacja protestów zorganizowanych przez „Solidarność” w maju 1982 roku [Fot.: Robert Michał Czerniak]">W kulturze ludowej noc świętej Łucji, czyli 13 grudnia, była jedną z najbardziej niebezpiecznych w roku. Wtedy właśnie czarownice miały się zlatywać na sabaty. Czy najwyżsi przedstawiciele władzy ludowej, wprowadzając akurat wtedy, w 1981 roku stan wojenny o tym wiedzieli? Wątpliwe. Potęgi ducha mieszkańców PRL również najwyraźniej nie docenili.<!** reklama>
Ty już tu nie pracujesz
- W poniedziałek 14 grudnia przyszłam do pracy i od człowieka reprezentującego w niej partyjne władze, a dziś zresztą piastującego wysokie stanowisko we władzach miasta, usłyszałam: „Ty już tu nie pracujesz” - wspomina pani Anna, działaczka antykomunistycznej opozycji. - Ta decyzja spowodowała, że znalazłam się na bruku. Długo nikt nie miał odwagi mnie zatrudnić, a ja miałam małe dziecko. Mimo wszystko dziś ze stanu wojennego wspominam głównie niezwykłą ludzką solidarność. To było naprawdę niezwykłe! Jej przykładów w tych trudnych chwilach doświadczyłam wiele.
<!** Image 4 align=none alt="Image 201624" sub="Jednym z najbardziej dramatycznych wydarzeń podczas stanu wojennego w Toruniu była brutalna pacyfikacja protestów zorganizowanych przez „Solidarność” w maju 1982 roku [Fot.: Robert Michał Czerniak]">Przykład? Proszę bardzo. Zanim się to wszystko rozpętało, nasze dziecko chodziło do opiekunki, której my płaciliśmy, a ona miała część swych dochodów odprowadzać do ZUS-u . W stanie wojennym odebrałam adresowane do mojego męża pismo z Grudziądza, gdzie lokalny ZUS miał siedzibę, informujące o zaległościach, które my mieliśmy zapłacić. Tłumaczyłam urzędniczce, że nie ja powinnam to uiścić, nie jestem zresztą w stanie, bo nie mam pracy. Ona twardo jednak domagała się, by mąż przyjechał do Grudziądza i sprawę wyjaśnił. Nie wytrzymałam więc i wypaliłam wreszcie, że przyjechać nie może, bo został aresztowany i zamknięty w grudziądzkim więzieniu. Ona, gdy to usłyszała, odparła, że w takim razie sprawę załatwi i załatwiła.
To był tylko jeden z przykładów wspominany przez naszą rozmówczynię. Pomocne dłonie ludzie wyciągali niemal na każdym kroku. Nasza bohaterka, robiąc zakupy w sklepie warzywnym przy ulicy Kościuszki, zgubiła list zaadresowany do uwięzionego męża. Na kopercie był znaczek, imię, nazwisko i adres - zakład karny. Zgubę odkryła w domu, wróciła więc do sklepu, a na pytanie o pozostawioną korespondencję od właściciela sklepu usłyszała: - Już wysłałem.
- Kiedyś wracałam do domu tuż przed godziną milicyjną - wspomina dalej. - Nie miałam wyboru, wsiadłam do ostatniego autobusu, który jednak nie jechał na moje Mokre, ale w stronę Rubinkowa. Godzina milicyjna wybiła, wszyscy pasażerowie wysiedli, zostałam tylko ja. Kierowca się wtedy obejrzał i zapytał: a pani dokąd? Podwiózł mnie pod sam blok. Ale tego było więcej. Nasz kolega, Ryszard Kułakowski, wtedy związany z tygodnikiem „Solidarność”, wracał pewnego razu pociągiem z Warszawy do Olsztyna. Po drodze zobaczył, że ma „obstawę”, więc spodziewając się aresztowania poprosił obcego człowieka w przedziale, by ten zadzwonił do niego do domu i powiedział, że trzeba opróżnić mieszkanie. Po wyjściu z pociągu został zatrzymany, jednak wypuszczono go po 48 godzinach, bo UB-ecy, którzy przyszli zrobić rewizję, niczego nie znaleźli. Człowiek z pociągu ostrzegł domowników, a ci zdążyli ewakuować całą bibułę.
Skąd się to wszystko wzięło? Może stąd, że Polak nie lubi być zniewolony i, choć na co dzień czasami patrzy na bliźniego wilkiem, to w krytycznych chwilach jest zdolny do największych poświęceń. Funkcjonariusze komunistycznego reżimu, ci młodsi wychowani zapewne na wspomnieniach działaczy wojennego podziemia zapędzających w kozi róg okupantów, sami 30 lat temu uganiali się więc np. za solidarnościowymi nadajnikami, które, dzięki zaangażowaniu i pomysłowości wielu ludzi wykryć się nie dały, bo szybowały wysoko podczepione do balonów.
Czy siedzą tu jakieś kobiety?
Niezłomnych, którzy swój sprzeciw demonstrowali na każdym kroku w każdej postaci, zresztą wtedy nie brakowało. Przykład? Oto on. Podczas stanu wojennego, w Dniu Kobiet, przedstawiciele reżimowych związków zawodowych Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Elektronicznych Układów Specjalizowanych Mera w Toruniu ruszyli z goździkami w ręku na obchód swojego zakładu. W jednym z pomieszczeń zapytali: „Czy siedzą tu jakieś kobiety?”
- Nie. Tu nie, ale w Fordonie tak – usłyszeli od obecnego tam Andrzeja Sobkowiaka, jednego z twórców toruńskiej „Solidarności”. Za fordońskimi kratami mieścił się wtedy jeden z żeńskich ośrodków odosobnienia.
Warto wiedzieć
Obozy i ich więźniowie
W Toruniu podczas stanu wojennego internowanych było ponad 200 osób.
Kobiety trafiły początkowo do Fordonu, skąd zostały później przeniesione do Gołdapi. Mężczyźni zostali uwięzieni najpierw w Potulicach, a później osadzeni głównie w obozie dla internowanych w Strzebielinku.
Poza internowanymi było też wielu aresztowanych.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?