Pamiętam, że jako dziecko kominiarza lekko się bałem. Kiedy przychodził do Grzywny, chowałem się za babciną spódnicą. Kominy całego budynku były na strychu, który my użytkowaliśmy. Na strychu, zwłaszcza zimą, suszyło się pranie, więc na prośbę babci nie zawsze kominiarz je czyścił. Inkasował tylko należność, pozostawiając pobrudzony sadzą rachunek.
W szkole podstawowej byliśmy już odważniejsi i na widok kominarza, z bezpiecznej odległości wołaliśmy w gwarze: Kuminiorz, d... ni mosz !
Do fachu kominiarskiego nieodłącznie przynależą przesądy z nim związane. Kominiarz miał przynosić szczęście. Trzeba było tylko na jego widok chwycić się za guzik i znaleźć potem kobietę w okularach. Gdy na początku lat 80. ub. wieku uczęszczałem do toruńskiego I LO, to kominiarzy spotykałem rano bardzo często. Ale złapanie się za guzik to była „połowa” szczęścia. Niekiedy całą Szeroką przeszedłem z ręką na guziku zanim spotkałem panią w okularach.
Czytaj też: Wybudzony, choć nie dawali mu szans
Państwowy grunt dla ojca Rydzyka z bonifikatą wojewody
Sędzia z Wąbrzeźna oskarżony o znęcanie nad żoną
Oprócz czarnego stroju charakterystyczną cechą kominiarzy był podręczny sprzęt przez nich noszony i używany w codziennej pracy, a więc przewiązany przez ramię zwój lin zakończony żelazną kulą kominiarską oraz wystająca ponad ramieniem szczotka do czyszczenia kominów. Miał także ze sobą łyżkę i gracę do wybierania sadzy.
Niebezpieczna profesja
Zawód kominiarski był niebezpieczny. Międzywojenna prasa donosiła o częstych wypadkach z udziałem kominiarzy. Np. w 1933 r. w Toruniu spadł z dachu kamienicy przy ul. św. Jakuba kominiarz Florian Kruczkowski. W trakcie czyszczenia komina nieszczęśnik pośliznął się i poleciał w dół, przebił szklany dach i wylądował na parterze, odnosząc ciężkie obrażenia.
W II Rzeczypospolitej kwestie przemysłu kominiarskiego starano się regulować w celu usprawnienia jego funkcjonowania, np. przez podział miejscowości na okręgi kominiarskie. W 1930 r. Toruń był podzielony na 4 obwody kominiarskie, które drogą koncesji oddano 4 przedsiębiorcom kominiarskim. Jednak takie zmonopolizowanie działalności kominiarskiej miało swoje minusy, np. samowolne podwyższanie opłat kominiarskich i brak kontroli nad rzetelnym czyszczeniem kominów.
Egzaminy w zawodzie kominiarskim przeprowadzają obecnie Izby Rzemieślnicze. W okresie międzywojennym także leżało to w gestii korporacji zawodowych, np. cechów. Cechmistrzem toruńskiego cechu kominiarzy, który po przyłączeniu Pomorza do Polski w 1920 r. liczył 43 członków, był Jan Filip, sekretarzem zaś Anzelm Matykowski.
Tragedia na egzaminie
Egzaminy potrafiły być bardzo niebezpieczne. W 1925 r. doszło do tragedii. A było to tak. W kwietniu zgłosiło się na egzaminy trzech uczniów: Paweł Demel oraz bracia Zygmunt i Leon Kościńscy. Egzaminatorzy, którymi byli właśnie starszy cechu Filip oraz sekretarz Matykowski, kazali stawić się uczniom nazajutrz o 7 rano w fabryce pierników Thomasa. Za zadanie otrzymali oczyszczenie z sadzy 20-metrowego komina fabrycznego. Do komina wchodzili po kolei, co 5 minut przez dolny kanał, po czym mieli się wdrapać na górę i opuścić komin.
Zobacz także
Jako pierwszy wszedł Demel, dotarł na górę, wydostał się z komina i legł na dachu, żeby odpocząć. Drugi w kolejce Zygmunt Kościński także przebył komin, lecz po wyjściu z niego zemdlał na rękach kolegi. Ostatni z uczniów Leon Kościński wszedłszy do komina uczynił zaledwie kilka kroków w górę i z powodu czadu i dymu zawrócił. Omdlałemu Zygmuntowi dopiero po 2 godzinach pomocy udzielił zawezwany lekarz. Następnie zabrano go do szpitala, gdzie dwa dni później zmarł.
Rozprawa przed sądem odbyła się 15 XII 1925 r. Jako świadek zeznawał lekarz dr Stanisławski, który wykonał sekcję zwłok. Lekarz potwierdził znalezienie w płucach zmarłego dużej ilości sadzy, co było główną przyczyną śmierci. Zeznający jako rzeczoznawca nadkominiarz Fuchs stwierdził, że do tragedii doszło dlatego, iż „chłopcy prawie jednocześnie byli wpuszczani do komina, przez co nawzajem torowali sobie dostęp powietrza, a ponadto drzwiczki, którymi wchodzili, były przymknięte po ich wejściu”.
Sąd uznał Jana Filipa i Anzelma Matykowskiego winnymi nieumyślnej śmierci ucznia i skazał ich na 2 miesiące aresztu z zamianą na 300 zł grzywny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?