<!** Image 1 align=left alt="Image 9234" >O pozycji mistrzów - Danii, Norwegii, czy Holandii możemy pomarzyć. Od pierwszej ligi, do której należą nie tylko doświadczone zachodnie demokracje, ale także nasi sąsiedzi i bratankowie: Słowacja, Czechy, Węgry, Litwa - dzieli nas przepaść. Nasze towarzystwo to Mozambik, Mongolia, Nigeria, Albania. Jesteśmy lepsi do Rumunii, Tanzanii i Angoli, ale Trynidad-Tobago to przy nas gigant.
Otóż Polska zajęła 55. miejsce w światowej klasyfikacji wolności prasy, przygotowanej przez międzynarodową organizację „Reporterzy bez granic” (RSF). Lista obejmuje 167 krajów. Pierwsza jest Dania, ostatnia Korea Północna, gdzie tej wolności nie ma w ogóle. Jak zresztą i wielu innych dóbr.
Gorzej od nas wypadła Chorwacja, Albania, Rumunia. Bardzo źle jest na Ukrainie (112. miejsce), Rosji (138.) i Białorusi (152.).
Znów nas skrzywdzili, nie dowartościowali i gębę nam przyprawili? Kiepską pozycję Polski ciut łatwiej zrozumieć, jeżeli się wie, jak powstaje zestawienie. Otóż lista RSF opisuje stan wolności mediów w konkretnym czasie, od 1 września zeszłego roku do 1 września roku bieżącego. Jeżeli w tym czasie dochodzi do jakiegoś wydarzenia rzutującego na wolność wypowiedzi - od razu wpływa to na ocenę kraju. Jakikolwiek zamach na dziennikarza, wyrok skazujący żurnalistę związany z jego pracą, przeszukanie w redakcji - wszystko się liczy. Analizuje się nie tylko naciski wywierane przez państwo, ale także presję grup nacisków, legalnych i nielegalnych organizacji, które z różnych powodów i różnymi metodami próbują zakładać knebel. Punktowany jest także brak reakcji państwa na ograniczenie wolności. Na przykład o słabej pozycji Hiszpanii (40. miejsce) zadecydowały groźby wobec dziennikarzy ze strony ETA, a Włochy (42.) pogrążyło przeszukanie redakcji „Corriere della Sera”.
Autorzy tegorocznego raportu podkreślają, że w stosunku do zeszłego roku spadliśmy aż o 20 miejsc przede wszystkim z powodu skazania na wysoką grzywnę autora obraźliwego tekstu o papieżu, a to - jak podkreśla raport - jest złamaniem tabu. Dostało się nam także za to, że dziennikarzowi „Nie” grozi od 3 miesięcy do 5 lat za odmowę ujawnienia swych źródeł.
Nie wiem, na ile metodologia przyjęta przez RSF w dobry sposób oddaje rzeczywisty stan rzeczy. Zresztą konia z z rzędem temu, kto wymyśli sprawny instrument do mierzenia wolności. Wiem natomiast, że gdzieś pośrodku między „Naszym Dziennikiem” a „Nie”, między perfekcyjną tandetą bulwarówek a nieporadnością gminnych gazetek jest jeszcze całkiem sporo miejsca na normalne, przyzwoite dziennikarstwo. Przynajmniej na razie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?