Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Renata Przemyk specjalnie dla „Nowości”: Zawsze tęsknię za nowym

Paulina Błaszkiewicz
Paulina Błaszkiewicz
Renata Przemyk, jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich wokalistek
Renata Przemyk, jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich wokalistek Nadesłane
Rozmowa z Renatą Przemyk, która w tym roku obchodzi 25-lecie pracy artystycznej. Z okazji jubileuszu artystka wystąpiła wczoraj w toruńskim Dworze Artusa.

Miesiąc temu wydała Pani nową płytę „Rzeźba dnia”. Słuchając singla promującego, „Kłamiesz”, pomyślałam, że dokonała Pani artystycznej metamorfozy, ale po przesłuchaniu całej płyty zmieniłam zdanie. Jaka jest ta płyta w Pani odczuciu?
[break]
Ta płyta jest kontynuacją tego, co robiłam wcześniej. Jest na niej bardzo dużo elementów, które pojawiały się na pierwszych płytach: zacięcie kabaretowe czy akordeon, który jest bardzo charakterystyczny i sprzężony z elektronicznymi brzmieniami. Jeśli chodzi o zmiany, to wydaje mi się, że przyzwyczaiłam do nich publiczność z płyty na płytę. Tak jest i tym razem. To, że będzie można usłyszeć połączenie różnych gatunków, było pewne. To jest zmiana w porównaniu do płyty „Akustik Trio”, ale trzeba pamiętać, że ona też różniła się od moich poprzednich płyt elektronicznych, jak i kabaretowych. Tak naprawdę w nich wszystko się działo. Przy „Akustik Trio” był jednak ważny moment, kiedy dojrzałam do takiego bardzo bliskiego kontaktu z publicznością. W małych salkach mogłam wymienić się z ludźmi energią, popatrzeć im głęboko w oczy. To wynikało z potrzeby chwili i moich tęsknot za współpracą z teatrem. Zamarzyło mi się, żeby robić na scenie więcej niż tylko jedną rzecz. Poza śpiewaniem chciałam parateatralnego kontaktu, który zaowocował wydaniem płyty koncertowej, zresztą na życzenie samej publiczności.
Od wydania Pani ostatniej studyjnej płyty „Odjazd” minęło pięć lat. Ale chyba nie można powiedzieć, że w tym czasie Pani odpoczywała?
Absolutnie. W międzyczasie była wspomniana płyta koncertowa i trasa „Akusik Trio”, a także dwa spektakle teatralne. Nie odczuwałam pustki ani żadnego przestoju. Praktycznie cały czas jestem w trasie, dlatego ta płyta powstawała etapami. Nie miałam potrzeby, żeby zatrzymać wszystko tylko dlatego, że teraz coś piszę i wydaję. Lubię koncertować, kontaktować się z ludźmi, wymieniać energią, ale udawało mi się też znaleźć pojedyncze dni i czas na to, żeby napisać coś w domu, a później omówić to z producentem Jarkiem Baranem. Pracowałam z nim nad „Rzeźbą dnia” blisko dwa lata. Wszystko trzeba było rozegrać tak, żeby zdążyć z jej wydaniem, a przecież poza sceną i teatrem jest też proza życia i codzienne obowiązki. Człowiek nie zawsze porusza się na wysokich obrotach albo może siedzieć na strychu i komponować wielką muzykę. Ja robiłam dłuższe przerwy, które pomagały mi ocenić to, co zrobiłam. Czułam się inspirowana przez kolejne kompozycje i teksty, aż zaczęłam się tym coraz lepiej bawić. Te utwory, które można uznać za teksty kabaretowe, ośmielały mnie do tego, żeby pójść dalej i się nie ograniczać. Zawsze miałam jednak wybór, że jeżeli poczuję, iż coś zrobiłam źle, to mogę to zwyczajnie wykasować i zacząć jeszcze raz. Tak naprawdę do momentu wydania płyty wolno mi panować nad materiałem w sposób nieograniczony.
Wspomniała Pani o prozie życia i codziennych obowiązkach. Ale to chyba nie zmienia faktu, że jest Pani pracoholiczką z pasją?
Ja to, co robię, traktuję jako pracę, ale wychodzę z założenia, że człowiek powinien robić w życiu to, co kocha. Do mnie po wydaniu każdej płyty czy po skończonej trasie koncertowej bardzo szybko przychodziła tęsknota za robieniem nowych rzeczy. To było i jest dla mnie naturalne.
Podobnie jest u Pani z pisaniem tekstów?
Tu jest trochę inaczej. Przez ponad dwadzieścia lat teksty na moje płyty pisała Ania Saraniecka. Moje pisanie zatrzymało się na pierwszych piosenkach, czasach, kiedy brałam udział w festiwalach. Później napotkałam na barierę nie do przejścia - barierę intymności i ekshibicjonizmu. Wydawało mi się, że to, co sama piszę, jest zbyt prywatne. W tym czasie poznałam Anię, która miała dokładnie to, czego mi brakowało: pewność siebie, a zarazem wrażliwość i delikatność, poczucie humoru, no i zdolność pobudzania do refleksji. W tych tekstach były tematy trudne, ale nie brakowało też metafor używanych z niesamowitą lekkością. Trafiłam na odpowiedniego człowieka - można to nazwać siłą przyciągania, ale nie było tak, że przez lata nie miałam do czynienia ze słowem. Pisałam felietony, teksty dla innych, do teatru, dla aktorów, aż w końcu zaczęłam pisać dla siebie. Anka pisała znakomite teksty i nie miałam ciągot, żeby coś zmieniać czy burzyć. W trakcie pisania muzyki na płytę używałam sylab w paraangielskim języku lub po flamandzku, żeby zbadać rytm i sprawdzić, jak to się śpiewa. Zaczęły mi przychodzić do głowy polskie słowa-zbitki, które na początku wydawały mi się absurdalne. Gdy zaczęłam je odsłuchiwać w swoim studiu na strychu, to okazało się, że one układają się w dość zabawną, ale jednak spójną całość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska