Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Scyzoryk i inne dobra narodowe

Ryszard Warta
Ryszard Warta
red
Do łez wzruszyła mnie szczerość działań parlamentarnych artysty Liroya. Oto Piotr Liroy Marzec, poinformował właśnie, że pracuje nad ustawą, dzięki której polskie stacje radiowe będą grały więcej polskiej muzyki.

Dziś ustawa o RTV wymaga, by najmniej 33 proc. puszczanych w eter piosenek było polskojęzycznych. Autor najsłynniejszego polskiego dzieła muzycznego o scyzoryku uważa, że to za mało i chce - jak donosi press.pl - zwiększyć obligo do 50 proc. w każdej godzinie.

Amatorzy roztrząsania etycznych dylematów mogą deliberować, czy Liroy, tworząc rozwiązanie prawne, na którym on i jego polityczny pryncypał, Paweł Kukiz, teoretycznie mogą finansowo skorzystać, bo przecież większa kwota polskich utworów, to większe wpływy z tantiem dla polskich artystów, działa nie fair, czy też może właśnie fair, bo lobbuje na rzecz swego środowiska z otwartą przyłbicą.

Więcej scyzoryka czy mniej - podyskutować można. Byle z sensem. Niestety, tak, jak kilka lat temu, przy okazji innej nowelizacji zapisów o limicie, i dziś pojawia się w tym temacie mnóstwo demagogii. Press.pl cytuje szefa programowego radiowej Grupy Time, do której należą m.in. sieci Eska i Eska Rock. Bogusław Potoniec straszy, że proponowana przez Liroya zmiana grozi tym, iż młodzi słuchacze przestawią się na internetowych dostawców muzyki.

Dyrektor dodaje też, że byłby to prezent dla światowych korporacji inwestujących w serwisy streamingowe. Może i byłby to argument ostry jak kielecki scyzoryk, gdyby nie to, że młodzi ludzie uciekają i uciekać będą do muzyki z internetu. I wcale nie dlatego, że jest tam mniej polskich utworów, tylko za sprawą zupełnie innego modelu kontaktu z muzyką; po prostu wolą słuchać tego, co sami sobie wybiorą, a nie tego, co za nich wybrali i co im narzucają mądrale od układania radiowej playlisty.

Po drugie, zachowanie status quo, to też prezent i też dla światowych korporacji dysponujących prawami do granych na okrągło zagranicznych hitów. Oczywiście pojawia się też stary i zgrany argument, że stacje grają to, czego ludzie chcą słuchać i niczego nie można na siłę narzucać.

Kiedyś już pisałem, że może i byłaby to racja, gdyby nie nieobalona dotąd zasada inżyniera Mamonia, według której ludzie lubią te piosenki, które znają. A kiedy serwuje się im głównie towar z importu to on, zgodnie z inżynierową zasadą, cieszy się największą popularnością.

Inna jeszcze rzecz, że taka np. sieć Wawa, też zresztą należąca do Time, gra tylko polski repertuar i jakoś na rynku sobie radzi. Z trzeciej jeszcze strony, polska muzyka nie jest chyba tak bardzo obciachowa, skoro, według sprawozdania KRRiT za 2014 rok, realna obecność polskich utworów to 43 proc., czyli wyraźnie ponad minimum.

Do argumentów wielkich sieci radiowych także dlatego jestem uprzedzony, że dobrze pamiętam, jak kiedyś realizowany był ten 33-procentowy limit: polskie kawałki owszem, chodziły, ale wtedy gdy znakomita większość słuchaczy smacznie spała. To cwaniakowanie skończyło się dopiero w 2011 roku, gdy dodano wymóg, by z wymaganej kwoty, co najmniej 60 procent szło na antenę w godz. 5.00 - 24.00.

Wspieranie rodzimej twórczości kwotami minimum to nie jest polski wymysł, takie regulacje istnieją w wielu krajach lub ich częściach. We Francji to minimum wynosi 40 proc., w kanadyjskich stacjach francuskojęzycznego Quebecku aż 65 proc., w Katalonii 25 proc. to utwory śpiewane - ku utrapieniu Madrytu - po katalońsku. Jak widać repolonizacja niejedno ma imię. I rządzi scyzoryk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska